Strona:PL Unamuno - Mgła.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szedł przeto, aby dać swemu „ja“ trochę swobody.
Na ulicy znów miał wrażenie, że sklepienie niebios wisi tuż, tuż nad jego głową. Ludzie, zajęci swemi sprawami, spieszyli w różne strony. Nikt nie zwracał na niego uwagi, nie poznawał go — mniejsza o to, czy naumyślnie, czy nienaumyślmie, dość, że tak było. Wówczas rozpoczął się proces odwrotny. Uczuł, że jego „ja“ zmniejsza się, maleje w oczach, że włazi z powrotem do ciała, szukając sobie w tem ciele zacisznego, malutkiego kącika. Gdy dawał nurka w tłum ludzki: gdy się zatracał w tej masie, która przypływa i odpływa, miał wrażenie, że się rzuca w fale rzeki, aby zażyć kąpieli pod otwarłem niebem.
Sobą czuł się tylko w samotności. W samotności mówił: „Ja, to jestem ja!“ — prawdopodobnie w tym celu, aby się upewnić, że tak jest istotnie. Wobec innych wydawało mu się, że nie istnieje! Zatracał się zupełnie w tym tłumie zaaferowanym, roztargnionym, spieszącym się we wszystkie możliwe strony!
August doszedł do ogrodu, położonego na spokojnym, samotnym placu. Plac ten był kawałkiem zacisznego miejsca. Nie chodziły tutaj tramwaje, a dorożki i samochody ukazywały się zrzadka. Na placu bawiły się dzieci. W ciepłe popołudnia jesienne, staruszkowie wygrzewali się na słońcu. Kasztany indyjskie, rosnące tutaj, drżąc na wietrze, roniły liście na bruk. Drewniane ławki pokryte były stosami liści zielonych.
Te miejskie, ucywilizowane drzewa miały dla niego dziwny tajemniczy urok, W miesiącach, kiedy deszcz nie pada, piły wodę z rowka od kanalizacyjnego ścieku. Każdego dnia witały i żegnały słońce nad dachami domów, śniąc prawdopodobnie o swej puszczy dalekiej.