Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie bój się, — rzekł Bazarow, — człowiek ma doświadczenie, zna ludzi.
Zbliżając się do Teniczki, zdjął czapkę.
— Pozwólcie, iż wam się przedstawię, — zaczął, składając uprzejmy ukłon; — przyjaciel Arkadjusza Mikołajewicza i człowiek spokojny.
Teniczka podniosła się z ławeczki i patrzyła nań w milczeniu.
— Jaki śliczny chłopiec! — mówił dalej Bazarow. — Nie obawiajcie się, nikogo jeszcze nie urzekłem. Od czego on taki rumiany? dostaje ząbki, co?
— Tak, — rzekła Teniczka; — ma już cztery, a teraz dziąsła znowu trochę napuchły.
— Pokażcie no... i bez obawy, jestem doktor.
Bazarow wziął na ręce dziecko, które ku zdumieniu i Teniczki i Duniaszy, wcale się nie broniło, ani też nie przestraszyło.
— Tak, tak.. Ale nic, wszystko w porządku: będzie miał mocne zęby. Jeśli zajdzie jaka zmiana, proszę mi powiedzieć. A wasze zdrowie?
— Dzięki Bogu.
— Tak, dzięki Bogu, to najlepsze. A wy? — dodał Bazarow, zwracając się do Duniaszy.
Ta dziewczyna bardzo powściągliwa w domu, ale figlarna za wrotami, za całą odpowiedź parsknęła śmiechem.
— To i bardzo pięknie. Oto wasz bohater.
Teniczka odebrała chłopca w swoje ręce.
— Jak on cicho siedział u was, — rzekła półgłosem.
— U mnie wszystkie dzieci siedzą cicho — odparł Bazarow, — ja mam na to taki sekretny środek...