Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

porzucają go koledzy! Pokręcił się trochę na krześle, jak zając goniony przez charty, — i nagle, prawie ze strachem i z krzykiem, oznajmił, że i on wyjedzie. Odincowa nie raczyła go zatrzymywać.
— Mam wyborną kolaskę, — dodał nieszczęsny młodzieniec, zwracając się ku Arkadjuszowi, — mogę was podwieźć, zaś Eugeniusz Wasiljicz pojedzie w waszym tarantasie, tak będzie najlepiej.
— Lecz, zlitujcie się, to dla was nie po drodze i do mnie daleko.
— To nic, — to nic, mam w bród czasu, a przytem i interes się znajdzie w tamtej stronie.
— Propinacyjny? — spytał Arkadjusz, z wyraźnem już lekceważeniem.
Sitnikow w takiej atoli był rozpaczy, że nawet nie roześmiał się, wbrew zwyczajowi.
— Zapewniam was, — że kolaska bardzo wygodna, — powtórzył, — dla wszystkich będzie miejsce.
— Nie róbcie msieu Sitnikowowi przykrości odmową, — odezwała się Anna Siergiejewna.
Arkadjusz spojrzał na nią i pochylił głowę na znak uległości.
Po śniadaniu goście wyjechali. Żegnając się z Bazarowem, Odincowa podała mu rękę i rzekła:
— Zobaczymy się jeszcze, nieprawdaż?
— Jak pani rozkaże, — odpowiedział zapytany.
W takim razie zobaczymy się.
Pierwszy Arkadjusz wyszedł na ganek i wsiadł do kolaski Sitnikowa. Marszałek dworu podsadzał go z uszanowaniem, a on chętnieby go wytłukł w tej chwili, albo się rozpłakał. Bazarow usadowił się w tarantasie. Dojechawszy do Chochłowskiej osady, Arkadjusz zaczekał, aż karczmarz zaprzęgnie, poczem