Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O czem sobie życzycie? — rzekł.
— O czemkolwiek. Uprzedzam was tylko, że ze mnie straszna przekora.
— Pani?
— Tak jest. Dziwicie się temu? Dlaczego?
— Dlatego, że o ile mogę sądzić, macie usposobienie spokojne, łagodne, a do spierania się trzeba zapału.
— Jakim sposobem mogliście mnie poznać tak szybko? Jestem najprzód niecierpliwa i uparta, spytajcie się tylko mojej Katji; powtóre bardzo łatwo się zapalam.
Bazarow popatrzył na Annę Siergiejewnę.
— Zapewne pani wiesz o tem lepiej. Życzycie sobie zacząć jakikolwiek dyskurs? Dobrze... Przeglądałem w waszem albumie widoki Szwajcarji saskiej, a pani zrobiłaś uwagę, że mnie to nie może zająć. Było to powiedziane dlatego, że pani nie przypuszczasz we mnie artystycznego zmysłu. Nie mam go w sobie, to prawda; ale te widoki mogły mnie zainteresować z innej strony, np. pod względem geologicznym, pod względem formacji gór.
— Daruj pan; jako geolog, zajrzysz prędzej do książki, do dzieła specjalnego, a nie do rysunku.
— Rysunek wyobraża naocznie to, co w książce zajmuje kilkanaście stronic.
Anna Siergiejewna zamilkła.
— Nie macie więc w sobie ani kropelki zmysłu artystycznego? — odezwała się po chwili, opierając łokcie o stół i z pomocą tego ruchu zbliżając swoją twarz do Bazarowa. — Jakimże sposobem obchodzisz się pan bez niego?
— A do czegoż mi to potrzebne? pytam.