Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Arkadjusz zaczął mówić o nieboszczce z zapałem; Bazarow zaś tymczasem zabrał się do przeglądania albumu. „Jakżem ja spokorniał“, myślał sobie w duchu.
Nagle wbiegła do pokoju piękna charcica, z niebieską wstążką na szyi, stukając głośno łapkami po podłodze, a tuż za nią weszło dziewczę osiemnastoletnie, czarnowłose i zgrabne, z twarzą trochę za okrągłą, ale przyjemną, z niewielkiemi, ciemnemi oczyma. W ręku trzymała koszyk pełen kwiatów.
Otóż i moja Katja, — odezwała się Odincowa, wskazując na nią poruszeniem głowy.
Katja ukłoniła się zlekka, siadła przy siostrze i zaczęła przebierać kwiaty. Charcica, którą nazywano Fifi, podeszła ku obydwu gościom, merdając ogonem i każdego z nich ręki dotknęła zimnym swoim nosem.
— Czyś to ty sama narwała to wszystko? — zapytała Odincowa.
— Tak jest! — odrzekła Katja.
— A ciocia przyjdzie na herbatę?
— Przyjdzie.
Mówiąc, Katja uśmiechała się z dużym wdziękiem ukradkiem a szczerze i patrzyła przytem z jakąś dziecinną powagą z dołu do góry. Wszystko w niej było jeszcze zielone: i głos, i meszek na twarzy, i różowawe rączki z białemi kółeczkami na dłoniach, i wąskie jeszcze biodra... Obok tego rumieniła się ciągle i szybko oddychała.
Odincowa zwróciła się do Bazarowa.
— Przeglądasz pan te portreciki tylko dla przyzwoitości; — zaczęła — was to nie zajmuje. Przysuńcie się lepiej ku nam i zacznijmy spór o czemkolwiek.
Bazarow przysunął się.