Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chociażby do poznawania i pojmowania ludzi.
Bazarow się uśmiechnął.
— Od tego jest najprzód doświadczenie życiowe; a powtóre, przyznam się pani, niewarto tak dalece zastanawiać się nad pojedynczemi osobistościami. Wszyscy ludzie mniej więcej podobni do siebie, tak ciałem, jak i duszą; każdy posiada jednakowo zbudowany mózg, śledzionę, serce, płuca. A tak nazwane przymioty moralne, są również jednakie u wszystkich; małe odmiany nic tu nie znaczą. Dosyć mieć jeden ludzki egzemplarz, ażeby z niego wydać sąd o wszystkich. Ludzie, to drzewa w lesie; żaden botanik nie będzie zajmował się oddzielnie każdą pojedynczą brzozą.
Katja, która tymczasem zwolna zbierała kwiatek do kwiatka, podniosła oczy na Bazarowa z wyrazem niepojmowania, a spotkawszy jego bystry i śmiały wzrok, zarumieniła się po uszy. Anna Siergiejewna potrząsła głową.
— Drzewa w lesie... — powtórzyła. — Podług was zatem niema różnicy między głupim i mądrym, między dobrym i złym?
— Nie, jest różnica, podobnie jak między chorym i zdrowym. Suchotnik nie ma takich płuc, jak ja lub pani, chociaż ma je tak samo zbudowane. Co do cielesnych zboczeń, wiemy w przybliżeniu, jakie są ich przyczyny; choroby moralne płyną ze złego wychowania, z bredni, jakiemi nam od dzieciństwa napychają głowy, słowem z nienormalnego stanu społeczeństwa. Poprawcie ustrój społeczny, a choroby same znikną.
Mówił to wszystko Bazarow z taką miną, jak gdyby jednocześnie myślał sobie w duchu: „czy mi