Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/455

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

błko w listopadzie!... No! dobrze się zaczyna!.. Vivat Mich! vivat Turnbull!
— Patrzcie no tego nędznika! wrzasnął Bishop; obrzydły Ślimaku bez skorupy, milcz! albo przedam twoje mięso doktorowi Moore za sześć pensów!
— Dobrze panie Bishop, pomruknął Ślimak bojaźliwie, spojrzawszy na twarz brytana burkera; do licha, mocniejszy jesteś odemnie, ale sześć pensów, to nie za mężczyznę taka cena.
— Czy masz co do roboty? spytał Bob-Lantern Bishopa.
— Mam robotę i dobrą, mości żebraku, odpowiedział burker; ale potém o tém... Teraz dalej do dzieła wy drudzy!
— Zaczynajcie! rzekli Bob-Lantern i Charlie.
Balsam palił oko Micha; maść, którą Mitchell mocno natarł nos Turnbulla, postawiła go w stanie godnym politowania. Z wściekłością wpadli na siebie i uderzyli jeden o drugiego jak dwa barany. Mich upadł od razu; wstał, za drugim razem znowu padł w kurzawę i znowu powstał.
Rzec można, że drugiéj minuty bohatersko użyto. Mało wyćwiczeni w modnéj sztuce boksowania, obaj szermierze zajmowali się raczéj nacieraniem, jak odpieraniem, i dlatego walka