Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/375

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jąc się. — Pan jutro przyjedzie do mojej loży w teatrze.
— Obawiam się, czy będę mógł.
Rozmowę przerwał lokaj, anonsując jakiegoś gościa.
Był to sekretarz Towarzystwa dobroczynności, którego hrabina była przewodniczącą.
— Ah, to nudziara nad nudziarze! Przyjmę go w salonie. Daj mu, Marietto, herbaty — rzekła, wychodząc szybko kołyszącym się krokiem do salonu.
Mariette zdjęła rękawiczkę, ukazując białą, pokrytą pierścionkami rękę.
— Nalać herbaty? — rzekła, biorąc srebrny czajnik, stojący nad zapalonym spirytusem i odsuwając wysoko rękaw.
Twarz jej przyoblekła się w powagę i smutek.
— Mnie strasznie, strasznie przykro, że ludzie, których zdanie i sąd cenię, sądzą mnie wedle tego położenia, w jakiem się znajduję obecnie.
Zdawało się, że w jej słowach ostatnich czuć łzy. I choć te słowa nie wyrażały nic nadzwyczajnego, dla Niechludowa, wydały się niezwykle głębokie, rzewne i dobre. Tak magnetycznie pociągał go dziwny blask oczu tej młodej, pięknej, wytwornie ubranej kobiety.
Niechludow patrzył na nią, milcząc i nie mógł od niej oderwać oczu.
— Pan myśli, że ja nie rozumiem pana i tego wszystkiego, co się w panu dzieje? To, co pan uczyniłeś, widzą wszyscy c’est secret de de polichinéle. Ja się tem zachwycam i najzupełniej godzę się z panem.
— Niema się czem zachwycać, tak mało zrobiłem dotąd.
— Wszystko mi jedno. Ja rozumiem uczucia pańskie. No, dobrze, dobrze, nie mówmy więcej