Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/374

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

prawa dyktować księciu, jak ma postąpić, albo udzielać jakiej rady — rzekła Marietta, patrząc na Niechludowa i tem spojrzeniem dając mu poznać, że zgadza się zupełnie z nim co do zapatrywań na słowa hrabiny i na ewangelizm w ogólności. — Zresztą, ja nie bardzo lubię... hrabina wie...
— Ty wszystko robisz nawywrót, po swojemu.
— Po swojemu? Ja wierzę, jak zwykła prosta kobieta — rzekła, uśmiechając się. — A po trzecie... jadę jutro na przedstawienie francuskiego teatru.
— Ach, prawda. A czyś widział tę... jak ją zowią? — rzekła hrabina.
Marietta podpowiedziała jej nazwisko znakomitej aktorki.
— Jedź, jedź... koniecznie... to pyszna rzecz!...
— Więc kogo pierwej oglądać: aktorkę, czy kaznodzieję ma tante? — spytał, uśmiechając się, Niechludow.
— No, no, tylko nie łap mnie za słówka! Ja myślę, że najpierw kaznodzieję, a potem aktorkę, bo inaczej straci się cały smak do kazania.
— Nie! Zacząć najpierw od francuskiego teatru, a potem uczynić akt skruchy — wtrąciła Mariette.
— Proszę nie brać mnie na fundusz! Kaznodzieja kaznodzieją, a teatr teatrem. Żeby dostąpić zbawienia, niekoniecznie trzeba mieć twarz wydłużoną na dwa łokcie i beczyć. Trzeba wierzyć, a wtenczas wesołą będzie dusza.
— Ciocia lepiej, niż kaznodzieja, nauki prawi.
— A pan wie — rzekła Marietta, zamyśla-