żna jeszcze na nim gwizdać i grać, jak na organkach i że jest zupełnie taki, jakiego dostał najmłodszy synek jednego z Vanderbildtów. Ta ostatnia wiadomość dobiła Rózię, która z pasyą poczęła tłómaczyć Morskiemu, że ona jest panną Różą Rosieńską, a nie żadnym najmłodszym synkiem żadnego Vanderbildta!
Morski pokładał się od śmiechu.
Spacer po parku urządzony po kolacyi, nie trwał długo, ponieważ pora i miejsce usposabiały do tego, aby mówić to, co się czuje, tymczasem jedni albo nie czuli nic względem drugich, albo nie byli blizko nich.
Przed odjazdem, Morski, który lubił grać na fortepianie państwa Rosieńskich, usiadł przy nim i zaczął uderzać w klawisze jednym palcem, a potem wypukiwać jakieś melodyjki. Powoli fizyognomia zmieniła mu się, trochę przybladł i stracił swój zwykły wyraz niedbałego, bezceremonialnego i wesołego światowca. Z melodyek przeszedł w melodye, zaczął grać. Pani Twardowiecka dawała od ust znaki, aby się uciszono.
Wtem Morski wziął akord, potem drugi silniejszy i z pod jego palców poczęły wybiegać tony, jak światła i zapachy. Rozdzwonił i rozkołysał klawisze i począł rzucać na przestrzeń ogromne łuki muzyki, które splatał ze sobą w rozety i girlandy, zwijał we wstęgi i rozbryzgiwał jak girlandy. Nagle uderzył akord długi i potężny, jak grzmot.
— Burza — szepnęła pani Twardowiecka.
— Nie, to groch przesypują — odparł Morski, nie przestając grać.
Potem począł otwierać głębie ogromne. Coś taje-
Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/320
Wygląd
Ta strona została skorygowana.