Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tysiąckrotnie dźwięku jej imienia... Wydawała mu się taką jakąś małą i taką wdzięczną i taką daleką... Czuł taki brak w dłoniach, że jej dłoni uścisnąć nie może... I zrywał kwiaty i mówił im o niej. Mówił im, że ją kocha i jej kochania chce, że gdyby mógł, toby ją na ręce wziął i niósł i cierni szukał, aby myśleć, że ją niesie i że ona tych cierni nie czuje; mówił im, tym kwiatom, że objąć ją chce i przycisnąć do piersi, całować w usta i szyję, i u nóg jej klęczeć i w oczy jej patrzeć, a potem krew jej w płomień zamienić, aby tak wrzała jak jego; oto mówił im, że jest jego snem pięknym, że wybudował cały świat ze złota i zieleni, z błękitu i srebrno­‑różanych barw, cały świat ciszy i spokoju, ciepła i woni, że odgrodził gdzieś czarodziejską i zaczarowaną łąkę, nieskończoną, cudowną, gdzie ją powieść chce, gdzie z nią razem chce mieszkać; mówił im, że całą swoją duszę ze wszystkiem, w co jest bogata, u stóp jej kładzie i całe serce, ze wszystkiem, co ono czuć zdolne, jej da...
To mówił tym zerwanym nad Dunajem kwiatom.
A ona?
Odwróciła twarz i odeszła...
Odeszła spokojnie, zimno, bez jednego słowa pożegnania, bez podania na to pożegnanie ręki — spokojnie, zimno, bez litości... jak głaz...
Z pewnością! Ona ma słuszność, i tak, jak uczyniła, uczyniła dobrze, rozsądnie, trzeźwo, uczciwie... przestała kochać, miałaż kłamać miłość?... Tylko odeszła tak spokojnie, tak zimno, tak bez litości... Odchodząc tak,