Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zbliżył się do Fausty, zgiął przed nią kolana i mówił serdecznie:
— Jegoż wina, że demony złośliwe postawiły ciebie na drodze jego młodej tęsknoty? On umiłował cię całą potęgą gwałtownego serca. Twoja boska postać zakryła mu królestwo niebieskie i obowiązki namiestnika cesarskiego. On bez ciebie żyć nie może, nie chce. Znam go. Co sobie raz postanowił, od tego nie odstąpi, choćby miał zginąć. Potrzebaż twoim bogom koniecznie nieszczęścia mojego pana?
Ucałował skraj sukni Fausty.
— Zmiłuj się nad wojewodą i nademną, świątobliwa pani — prosił. — Wróć jego sercu spokój, zaś ze mnie zdejm ciężar twojej groźby. Nie przeklinaj! W lasach Allemanii ściga pogarda mężów towarzysza, który opuszcza w chwili ciężkiej swojego wodza. Wiem, iż grzeszę, krępując twoją swobodę, wiem, że spełniam służbę nieuczciwą, pomagając wojewodzie, lecz szczęście mojego sokoła jest mi droższe nad śmierć pogodną. Dobry Pasterz odpuści mi świętokradztwo, albowiem Jego miłosierdzie jest tak bezbrzeżne, jak morze północne. Pomieszczą się w niem wszystkie występki rodu człowieczego. Nie karać On przyszedł lecz przebaczać.
Bez gniewu zapytała Fausta:
— W lasach Allemanii ściga pogarda mężów towarzysza, który odstępuje wodza w chwili ciężkiej, a jakaż kara spotyka kapłankę, sprzeniewierzającą się świętym ślubom?
Teodoryk milczał.
— Czyby obyczaj twojego ludu jest pobłażliwy dla wiarołomnych kapłanek?