Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Teodoryk wzruszył ramionami.
— Nie jest rzeczą żołnierza i sługi odgadywać zamiary wodza i pana — odpowiedział. — Czynię tylko, co mi rozkazano.
— Rozkazano ci służbę niegodną, starcze.
Teodoryk milczał.
— Ty wiesz, iż poświęcono mnie bogom — mówiła Fausta — zaś wszelka własność bogów jest własnością świętą. I twój bóg nie może pochwalić gwałtu Fabricyusza, albowiem jego przykazania są przykazaniami pokoju. Nie straszno tobie przed sądem twojego boga? Wszakże tylko pokój czyniący będą nazwani jego synami, jak napisano w waszych księgach.
Teodoryk zwiesił głowę.
— Długie lala zbieliły twoje włosy. Wkrótce zgasi anioł śmierci płomień twojego życia, a ty, do którego duchy przodków wyciągają już ręce z krainy cieniów, plamisz duszę świętokradztwem i ściągasz na siebie klątwę kapłanki. Bo moja klątwa pójdzie za tobą pod ziemię, w grób samotny, i odbierze twoim prochom spokój.
Teodoryk przeżegnał się. Przestrach malował się na jego twarzy.
Wyciągnąwszy do Fausty ręce, odezwał się z prośbą w głosie:
— Nie przeklinaj, nie złorzecz staremu słudze. Wojewodę kołysałem, niańczyłem. Rozkosznem dzieckiem mi był, gdy potrzebował mojego ramienia, dobrym panem stał się, gdy mu lata dały siłę i odwagę. Jego szczęście jest mojem szczęściem, jego smutek moim smutkiem.