Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Grubą łapą żołdaka uderza odrazu w sam środek tajemnicy. Niech uderza! Z głupoty głupców korzystają roztropni.”
W izbie robiło się coraz gwarniej. „Patrycyusze” rzeczy pospolitej zbrodniarzów bawili się tak swobodnie, jak gdyby w Rzymie nie było sądów. Nagie dziewczyny obnosiły ciągle wino, kości obracały się na stołach, pijane krzyki rosły z każdą chwilą. Z tą wrzawą mnóstwa głosów łączył się bezustanny brzęk łańcuszków, któremi przezorny Wulkan przytroczył swoje naczynia do sprzętów.
Teodorykowi zdawało się, że słyszy brzęk kajdanów.
Wtem zawrzała przy jednym ze stołów głośna kłótnia. Dwóch drabów zerwało się z ław i skoczyło sobie do oczu.
— Szóstka była moja! — wołał pierwszy.
— Kłamiesz, psie hiszpański! — krzyczał drugi.
— Stul pysk, żmijo syryjska!! Ja rzuciłem szóstkę!
— Nie po raz pierwszy oszukujesz!
— Milcz, bo ci gębę zamknę na wieki!
— Pilnuj ty swojej!
Błysnęły dwa noże.
Zanim inni zbóje zdołali nadbiedz, tarzał się jeden z graczów w kałuży krwi, kopiąc ziemię nogami.
Do izby wpadł Wulkan. Zobaczywszy trupa, machnął ręką.
— Żeby was kruki rodziobały na Polu Hańby! — zawołał. — Nie mówię przetrącić jaką kostkę,