Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/322

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Twoje zdrowie, bracie! — rzekł. — Teraz wiem, że mogę ci ufać, gdyby się znalazła jaka lepsza robota.
Zbój, ucieszony uznaniem starego mistrza, wypił gorący napój duszkiem.
— Może zamówił już kto u ciebie brodę Jowisza, łuk Dyany lub dziewicę Westy? — zapytał, przechylając się poufale do Teodoryka. — Morfeusz będzie mnie omijał dopóty, dopóki sobie nie zasłużę na twój szacunek.
Zapóźno przypomniał sobie Teodoryk, że Simonides siedział obok niego. Grek, który cykał powoli wino, nie stracił ani jednego słowa z rozmowy. Oparłszy głowę na dłoni, słuchał z wytężoną uwagą.
— Nikt nie zamawiał dotąd u mnie brody Jowisza, łuku Dyany lub dziewicy Westy — odparł Teodoryk — ale dobry robotnik powinien być na wszystko przygotowany. Chciałem cię tylko doświadczyć.
Gdyby był dostrzegł ironiczny uśmiech, który przewinął się po ustach Simonidesa, byłby się po raz wtóry rozgniewał na swoją niezręczność. Ale Grek zasłonił twarz ręką.
Zestawiwszy polecenie, jakiem go wojewoda obarczył, z tem, co mówił Teodoryk, domyślił się Simonides wszystkiego. Pan chciał znać dokładnie porządek dnia i nocy w Atrium Westy — sługa badał zbója, czy targnąłby się bez obawy na westalkę... Znaczyło to, że tajne zamiary wojewody krążyły dokoła schroniska dziewic świątobliwych.
„Jaki ten niedźwiedź germański głupi — śmiał się Simonides w duszy — gdy chce być dowcipny.