Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mówiąc, śledził Teodoryk wyraz twarzy Kalpurniusza. Przy „dziewicach Westy” pokryta czoło zbója nagił bladość, a jego wzrok opadł na ziemię.
— A widzisz, jaki to z ciebie zuch — ciągnął Teodoryk dalej. — Cóż cię tak przestraszyło? Czy broda i błyskawica Jowisza, które śmiałe ręce już nieraz kradły, czy porwanie dziewicy Westy? Prawdziwa odwaga nie lęka się nawet Merkurego, w chwili, gdy sprawdza śmierć cieniów.
— Ale... dziewice... Westy... — odezwał się Kalpurniusz głosem przyciszonym.
— Cóż to tak szczególnego te wasze dziewice Westy? Kobiety, jak wszystkie inne. Że podtrzymują święty ogień? I ten święty ogień jest ogniem, jak każdy inny. Możesz sobie przy nim zupę ugotować. Ty chciałbyś ze mną razem pracować? Tobie dzieci niańczyć, młokosie...
Kalpurniusz podniósł głowę.
— Co prawda, to prawda — mówił — kobiety, jak wszystkie inne. I ten ogień jest ogniem, jak każdy inny. Gdyby ktoś bardzo dobrze zapłacił, możeby się w Rzymie znalazło kilku zuchów, którzyby sobie uwarzyli wieczerzę przy ogniu Westy, a jej kapłankę zmusili do wyprania brudnej tuniki.
— Ale ty nie należałbyś do tych zuchów — drażnił Teodoryk ambicyę zbója.
Kalpurniusz uderzył w stół pięścią z taką złością, że miski i kubki podskoczyły.
— A skąd ty możesz wiedzieć! — zawołał — żebym się uląkł Jowisza, Westy lub innego boga? Nie w samej tylko Wiennie żyją mężowie.
Teodoryk napełnił kubek Kalpurniusza winem.