Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/324

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ale zaraz mordować! Tylko ciągły kłopot ma się z tymi łajdakami.
— Od łajdaków nie wymyślaj, pijawko odpowiedział ten, który zabił towarzysza — bo i twoje cielsko nie jest z kamienia. Każ usunąć to ścierwo i wracaj do swoich garnków.
— Ty mi będziesz groził, ty? — wrzasnął Wulkan, dobywając z za pasa noża. — Żółtodziób! Jeszcześ wróblom wydłubywał oczy, kiedy ja już tłuste gardła podcinałem.
Rzucił się na zbója, ale kilka rąk silnych pochwyciło go wpół i wypchnęło do pierwszej izby.
— Do garnków!... do garnków! — wołano zewsząd.
Klnąc, wygrażając pięścią, zajął Wulkan swoje miejsce za stołem.
— Trupa do Tybru! — rozkazał odźwiernemu.
Wkrótce potem obnosiły znów nagie dziewczyny wino, obracały się kości, brzęczały łańcuszki, rozlegały się śmiechy, jak gdyby nic nie było zaszło.
Simonides, który przypatrywał się tej scenie z poza pleców Teodoryka, odezwał się półgłosem:
— Zarobiłem sobie rzetelnie twojego aurea.
— Zemdlił cię widok krwi? — drwił stary żołnierz.
— Nie lubię grubijaństwa.
I Teodoryk, chociaż był nieraz świadkiem takich „grubijaństw,” miał na dziś dosyć towarzystwa „patrycyuszów” cechu zbrodniarskiego. Umówiwszy się z Kalpurniuszem o czas i miejsce spotkania, opuścił szynk Wulkana.