Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zum nie obroniłby cię przed moim nożem, gdybyś chciał zadrwić z łatwowierności żołnierza. Prowadź i pamiętaj, że w razie zdrady zastukasz przede mną do bram królestwa niebieskiego.
Ulice były już puste i ciche. Tylko z nor nierządnic, zasłoniętych płóciennemi szmatami i z szynków wydobywał się na zewnątrz gwar pijanych głosów.
Simonides, ochłonąwszy ze strachu, zaczął szukać powodów, które sprowadziły Teodoryka do niego.
Wiedział dotąd tylko tyle, że Alleman chciał zawiązać bliższą znajomość z ludźmi, ściganemi przez prawo. Potrzebował ich pomocy, ale dlaczego i dla kogo?
Usiłując uśpić jego czujność dziurawym płaszczem i opowieścią o tajnych zarobkach w Wiennie, okłamywał go stary wojak rozmyślnie. Odgadł to odrazu. Znał zanadto dobrze serdeczny stosunek, łączący Teodoryka z wojewodą, by uwierzył w jego nędzę. Służba Fabricyusza nie skarżyła się na skąpstwo pana.
Więc nie dla pieniędzy narażał się Alleman na skutki niebezpiecznej wyprawy. Ktoś zawadzał mu na ziemi...
Ale któż mógłby zawadzać barbarzyńcy z gminu, który stanął już dawno u celu swojej drogi? Choćby Teodoryk wymordował pół Rzymu, nie posunąłby się ani o jeden szczebel wyżej. Życie jego było już zamknięte.
Simonides spojrzał z ukosa na Allemana. Ten niedźwiedź germański chciał wywieść w pole jego, Greka, wychowańca wschodniej chytrości...