Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tunikę, bo mogłoby mi przyjść do głowy przekonać się, czy twoje oszczędności starczą na młodą, ładną niewolnicę. Co myślisz, stary?
Simonides myślał tylko o tem, jak się pozbyć zbyt ciekawego gościa. Szukał z gorączkowym pośpiechem tuniki. Nie mógł jej znaleźć... Ręce latały mu; dygotał cały...
— Leży na łóżku — pomógł mu Teodoryk.
Grek schwycił suknię, ale włożył ją na siebie stroną odwrotną. Zmiarkował omyłkę... zerwał tunikę i... wsunął głowę w rękaw.
— Żeby cię ogień piekielny spalił! — zaklął.
Szamotał się. jak dzikie zwierzę, ujęte w samotrzask.
— Wolno, bo nie zejdę ze skrzyni przed wschodem słońca — śmiał się Teodoryk.
Na wesoły śmiech żołnierza, odpowiedział Simonides spojrzeniem jadowitem. „Zapłacę ja ci za ten strach” — groziły jego złe oczy.
Ubrał się nareszcie, skoczył do drzwi i odsunął rygle.
— Chodźmy! — wyrzekł głosem zdławionym.
Kiedy go na ulicy owiało chłodne powietrze nocy, odetchnął z głębi piersi. I teraz dopiero przypomniał sobie wynagrodzenie, ofiarowane mu przez Allemana.
— Kto szuka dobrowolnie guza, ten powinien swoje długi naprzód płacić — rzekł — bo dzisiejszych śmiałków nie ogląda zawsze słońce jutrzejsze.
Wyciągnął rękę do Teodoryka.
— Jesteś przezorny — mówił stary Alleman, kładąc na dłoń Greka złotą monetę — ale twój ro-