Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wiem, że wolisz bystre oko i długie ucho — mówił Teodoryk spokojnie — ale nie byłbyś tak mądry, jak jesteś, gdybyś nie miał przyjaciół pomiędzy mistrzami noża. Najprzezorniejszemu rozumi[1] musi czasem odwaga dopomódz. Nie żądam od ciebie wiele. Zaprowadzisz mnie do szynku, w którym zbierają się porządni ludzie, zapoznasz mnie z jakim dobrym chłopcem i możesz sobie odejść, jeżeli ci nasze towarzystwo nie będzie smakowało.
— Nie znam takich szynków — bronił się Grek.
— Dajże pokój, stary. Ty byś nie wiedział, gdzie radzą odważni mężowie, jak ująć ciężaru zbyt pełnym szkatułom bogaczów? Nie posądzam cię nawet o taką głupotę. Nie opieraj się, bo potrzeba mi w tym tygodniu koniecznie większych pieniędzy. Zachciało mi się na starość młodej niewolnicy. Kładź na siebie tunikę.
— Te nocne szynki nie są bezpieczne — rzekł Simonides.
— Ze mną możesz rżnąć w pysk największego zucha. Starczę za dziesięciu. Albo może wolisz, żebym sobie u ciebie ową niewolnicę zarobił?
Mówiąc to, zbliżył się Teodoryk do skrzyni, usiadł na niej i zaczął jej zamek oglądać.
— Mocne pudło — zauważył — ale otworzyłbym je jednem uderzeniem pięści.
— Nie bardzobyś się zbogacił — szepnął Grek drżącym głosem.
Na pobladłe czoło wystąpił mu pot kroplisty.
— Skrzynia się pod tobą załamie — jęknął.

— Jeżeli będziesz marudził, to może się i załamie — odparł Teodoryk obojętnie. — Kładź na siebie

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – rozumowi.