Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Teodoryk skrzywił się pogardliwie.
— Wojewoda? — odpowiedział. — Taki on, jak wszyscy inni panowie. Gdzie chodzi o jego własną zabawę, tam nie szczędzi, gdy jednak trzeba jakiemu biedakowi pomódz, przypomina sobie zaraz, że nędzarze powinni pracować. Kiedy pracować, to pracować! Dlaczego nie? Każdy pracuje, jak umie. Tobie dał Dobry Pasterz rozum, a mnie siłę. Porządny nóż, trzymany w mocnej garści, potrafi także pracować. I jak jeszcze! W Wiennie zarobił mi mój nóż kilka razy kawał grosza. Pchnęło się szybko i była setka złotników, jak dmuchnął.
Wydobył z za pasa długi sztylet.
— To doskonały robotnik, a przytem miłosierny, bo kogo się on dotknie, tego pozbawia raz na zawsze wszystkich trosk doczesnych.
Simonides usiłował daremnie odgadnąć cel odwiedzin Teodoryka. Dobroduszna twarz Allemana nie dawała żadnych wskazówek
— Nie wiedziałem, że z ciebie taki mistrz — odezwał się. — Masz w ręku znakomite rzemiosło.
— Jak gdzie i jak kiedy — odpowiedział Teodoryk niedbale. — Najlepsze rzemiosło próżnuje bez stosunków. W Wiennie znalazła się od czasu do czasu do czasu lepsza robota, bo mam tam liczne znajomości, ale w Rzymie jestem dotąd obcy. Przyszedłem cię właśnie prosić, żebyś mnie wprowadził w uczciwe towarzystwo.
Simonides zerwał się ze skrzyni, przerażony.
— Z mordercami nie łączą mnie żadne stosunki! — zawołał.