Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

obławę, a wówczas wpadała zawsze niespodzianie i gromadnie, ilekroć bowiem jakiś odważniejszy liktor ośmielił się wtargnąć sam do królestwa nędzy rzymskiej, nie oglądało go już nigdy oko ludzkie. Proletaryat stolicy nie lubił nadzoru władzy i uważał jej wykonawców za swoich wrogów osobistych.
Teodoryk stał jakiś czas bezradny, potem zbliżył się do lampy, aby zapalić o nią latarnię, którą niósł pod płaszczem. Pod samą figurą potknął się o coś miękkiego.
Schylił się i sięgnął ręką. Jakiś człowiek leżał na bruku...
Cofnął się przerażony... W tych stronach nie było trudno o zbrodnię.
Lecz nagle podniosły się ze wszystkich stron ciemne postacie i wyciągnęły ręce do figury. Migotliwe światło lampki padało na twarze, wyssane przez głód i cierpienie.
— O dobroczynna Cerero, córo przedwiecznego Saturna, dawczyni skarbów ziemskich, nie odwracaj swojego boskiego oblicza od naszych łachmanów! — prosiła jakaś kobieta głosem, przesiąkłym łzami.
Teodoryk stanął na uboczu i czekał cierpliwie. W tem bagnisku nędzy, niechlujstwa i występku biły serca czyste, które składały z korną ufnością troski swoje u stóp bogini, a on, syn lasów, miał zabobonną cześć dla wszelkiej modlitwy. Dopiero, gdy się jeden z pogan dźwignął z bruku, odważył się na zapytanie:
— Czy nie mógłbyś mi wskazać domu. w którym mieszka tłómacz prefektury, Grek Simonides?
Chodź za mną — odparł Rzymianin.