Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie będziesz drwiła z moich kości — rzekł zwracając się do Porcyi — gdy je miecz Galilejczyków cokolwiek ociosa. Widzę sam, że są za grube.
Dziewczyna opuściła głowę, zawstydzona.
— Jeśli cię dotknęłam... — szepnęła.
— Nie przepraszaj — wtrącił Konstancyusz Galeryusz szybko. — Wiem, że nie złe serce, lecz tylko niewinna swawola bawi się mojemi kościami. I wiem także, iż żałowałabyś tych kości, gdyby je wrogowie bogów narodowych dobrze pogruchotali.
— Potrzebaż koniecznie rozlewu krwi? — zapytała Porcya, spojrzawszy z pod czoła na patrycyusza.
— Krew gasi najskuteczniej namiętności ludzkie i rozstrzyga najszybciej wszelkie spory. Uczynimy, czego sława Rzymu od nas zażąda.
— Słyszę mowę męża — odezwała się teraz Fausta Auzonia. — Gdy nadejdzie chwila stanowcza, rozporządzajcie moim majątkiem.
Biała, jedwabna, złotemi frendzlami obramowana kotara, zaszeleściła i w głębi dziedzińca rozbrzmiał głos wywoływacza:
— Znakomity Winfridus Fabricyusz, wojewoda Italii, prosi o posłuchanie.
Chrześcianin w Atrium Westy był zjawiskiem tak niezwykłem, iż goście Fausty Auzonii spojrzeli po sobie zdziwieni. Czego ten Galilejczyk mógł chcieć w przybytku starorzymskich tradycyj?... Wmieście znano już jego wrogie usposobienie dla bogów narodowych. Wiedziano, że należał w Wieni