mą rozpacz. Przypomniała sobie wzrok skatowanej Mimuty, walającej się pod murem ogrodu i zrozumiała, czego ten niewolnik chciał od boga chrześcian. Zanosił on do Niego nędzę swoją i błagał go o zmiłowanie.
Patrycyuszka, odzywająca się do służby tylko wtedy, kiedy tego potrzeba wymagała, zastanawiała się rzadko nad duszą niewolników. Żywe sprzęty ukrywały zresztą przed nią zarówno radości, jak cierpienia, ruszając się obok niej automatycznie, układając dla niej twarz w maskę tępego posłuszeństwa.
Tu, w świątyni chrześcian, wobec boga nędzarzów, nie kłamały oczy i usta niewolników; tu wyzierała z tych oczu dusza ludzka, z tych ust płynęła skarga ludzka.
Gdziekolwiek Mucya spojrzała, wszędzie dostrzegała oblicze człowieka, które myślało, cierpiało, kochało!
I było jej, jakby ją nagły blask oświecił. Jej prawe serce ulitowało się nad milionami istot, którym okrucieństwo zwycięzców odjęło swobodę myśli, uczuć i czynów. Cichy jęk wszystkich wydziedziczonych rzymskiego świata uderzył w jej duszę szlachetną i znalazł w niej oddźwięk pokrewny.
Spojrzała w stronę krzyża... On, ten ubogi Bóg, podniósł rękę błogosławiącą nad wszelkiem cierpieniem, nauczył nieszczęśliwych pogardy dóbr i rozkoszy ziemskich, poniżył pychę, a podwyższył rozpacz, otworzył dla nędzarzów życie inne... i za to zamordowali go możni i bogaci, a prześladują samolubni.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/075
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.