Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/072

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— W sprawach legionu do nas przybyłeś?
— Przybyłem odszukać narzeczoną, porwaną przez jakichś zbirów i sprzedaną w niewolę.
— To być nie może! — zawołał Publiusz. — Któż ośmieliłby się ściągnąć rękę na narzeczoną prefekta legionów?
— A jednak tak się stało. Nocą napadł tłum zbrojnych z poczernionemi twarzami siedzibę mojego przyszłego teścia i okuł wszystkich w żelaza. Ocalał tylko jeden ze służby, który mi tę smutną nowinę przyniósł do obozu. Pytasz, ktoby śmiał, jak gdybyś nie znał gospodarki obywateli rzymskich w ziemiach sprzymierzeńców. Poborcy daniny zdzierają skórę z Germanów, koloniści szczują jednę wieś na drugą, kupcy oszukują, czego zaś poborca, kolonista i kupiec nie zdołają wycisnąć, to wydrze legat lub prokonsul pograniczny postrachem. Od czasu do czasu bandy zamaskowanych zbójów urządzają wyprawy na żywy towar, chwytając po drodze wszystko, co im w ręce wpadnie. Wolny, czy nie wolny, rzecz obojętna, byle był zdrowy. Dziwię się bardzo, iż Rzym zwraca tak mało uwagi na zuchwalstwo swoich obywateli w krajach wolnych sąsiadów. Germanom może się ta poniewierka nareszcie sprzykrzyć, a ty wiesz równie dobrze, jak ja, że Markomanowie z czasów Antoninów nie są już ową dziką, bezładnemi kupami idącą tłuszczą, jak moi przodkowie z epoki Tyberyusza. Połowa naszej szlachty służyła lub służy w legionach na stanowiskach oficerskich, a nasz gmin jest główną podstawą waszych wojsk sprzymierzonych. Mówię tak do ciebie, do Rzymianina, bo