Strona:PL Tegner - Frytjof.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I słupem w stropy niebios się wciska
Z Balderowego pogorzeliska.

»Dymie kościelny! pędź coraz dalej!
Pędź coraz wyżej — aż do Walhalli!
Wpadnij do Asów! Niechaj Bóg-Biały[1]
Utopi we mnie zemsty swej strzały!
W gwiaździstym domu, synu pożogi,
Głosem Mu gromu obwieść bez trwogi,
Żem spalił ninie Jego świątynię;
Że tuż w pożarze bałwan strugany
Zerwał się, zsunął, w płomienie runął,
Zgorzał do sczętu, jak kloc drewniany!
Mów Mu o gaju, o świętym gaju,
Gdzie sczęknąć nieśmiał oręż zuchwały,
Gdzie kwitnął pokój, ptaszęta brzmiały, —
Mów że i gaj ten, z winy mej, ninie
Runął — i węglem leży w perzynie!
Że nie doczekał smutnej radości,
Jak inne lasy zgnić od starości.
O wszystkiem śmiało mów, jak się stało,
Niech cię wysłucha, gończe tumanny,
Bóg w mgliste szaty, jak ty, ubrany.

»O! będzie pewnie skald wielbił ciebie
Królu łagodny, co ze swobodnej
Gonisz mię ziemi — lecz nie od siebie!! —
Ulegam, płynę — idę w krainy
Gdzie szumią wichry, huczą głębiny. —
Nie spoczniesz u mnie, Ellido lotna!
Będziesz się w morzach błąkać samotna,
Docierać krańców ostatnich ziemi,
Przetrącać wiatry skrzydły czarnemi
Przesadzać wiry! — Tam — nie zaszkodzi,
Jeśli twa ciemna pierś w krwi pobrodzi.
Będziesz, pod gromem, ojców mi domem!

  1. Bóg biały — Balder.