Strona:PL Tegner - Frytjof.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lecą na brzeg, pośród wrzasku,
Gdzie smok ranny ledwie dyszy
I gdzie Wódz, siedząc na piasku,
Pociesza swych towarzyszy.

»Łatwo ciebie zwalczyć może,
Torstensonie oręż mój;
Lecz niech będzie w twym wyborze:
Cofnąć się lub przyjąć bój.
Jeśli zaś pożądasz mira,
Natychmiast cię z tego placu,
Jako druha, do pałacu
Zaprowadzę Angantyra.

— »Znużyłem się w morskim boju
(Frytjof z gniewem mu odrzecze):
Lecz nim dojdziem do pokoju,
Wyprobujmy naprzód miecze!« —
I błysnęła w ogorzałej
Męża dłoni stal, jak zorze.
Wszystkie runy zapałały
Na jego miecza ozorze.

Silnych cięć natarcia chyże,
Jak grad, dzwonią, tłuką zbroje;
Trzesczą, pękają paiże,
Rozlatują się na dwoje.
Świetnie walczą i bez zdrady.
Nikt się na krok w tył nie ruszy;
Ale miecz płomienno-śniady
Berserkową klingę kruszy.

— »Z bezbronnego krwi nie sączy
Dzielny Angurwadel mój;
Gdy-ć ochota, niech się kończy
W inny sposób wsczęty bój.« —