Strona:PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
T. Dołęga-Mostowicz 89
Kiwony
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA.

Cześniak rozejrzał się:
— Niech matka wyjdzie, to i powiem panu dlaczego.
— Proszę! — krzyczał Józef. — Proszę mówić! Zaraz!
— Niech matka wyjdzie to i powiem. Inaczej — niespokojnie odpowiedział Cześniak.
— To ja pójdę! Ja pójdę. Józieczku, daruj mu, to poczciwy chłopak ten Wojtek. Ja pójdę, poczekam w przedpokoju.
Ponieważ żaden z mężczyzn nie zaoponował, pokręciła się na miejscu i drepcząc wyszła.
— A ot, dlaczego — zaczął Cześniak przyciszonym głosem, — że Natka mnie przyznała się, że to z panem też nietylko w kuzynowskim stosunku jest.
Józef zbladł, jak płótno. Przed oczyma zawirowały mu różnokolorowe płatki.
Cześniak widząc wrażenie swoich słów, umilkł i siedział nieruchomo na krześle.
Sprawa była jasna. Józef pojął, że znajduje się w rękach tego draba, który nie omieszka go szantażować. Natka jest podła. Przecież był wówczas smarkaczem i to jej wyłączna wina. Podła!... Teraz z jakąż satysfakcją grosza jednego nie dałby jej.
Zwolna zapanował nad rozhuśtanemi nerwami i zapytał:
— Więc Natka oczerniła mnie przed panem?
— Co tam oczerniła — wzruszył ramionami Cześniak — całkiem zwyczajnie. Zażądałem, jakeśmy się zaręczyli, by przyznała się, dlaczego nie jest w porządku, to mi i powiedziała z płaczem, że to z panem. Ot i wszystko.
— A...a wie pan, że wówczas nie miałem jeszcze dziewiętnastu lat?
— Wiem i nie winuję. Ludzka rzecz. I nie mówiłbym, gdyby pan takich fochów nie robił.
Józef przygryzł wargi, wydobył z szuflady biurka książeczkę czekową. Powoli odkręcił wieczne pióro i wypisał czek:
— Proszę.
Cześniak nie ruszył się z miejsca.
— Proszę, oto czek na osiem tysięcy — potrząsnął papierkiem Józef.
— Ja tak nie wezmę — powiedział Cześniak.
— Aha! — ironicznie uśmiechnął się Józef — teraz osiem już nie wystarczy?
— Ech, z pana to też człowiek! Gdyby o mnie chodziło to i złamanego szeląga od pana nie wziąłbym. Ale dobrze. Niech pan tylko da mi podpisać weksel, że ja od pana pożyczyłem osiem tysięcy.
— Weksel? Po co?
— Bo ja oddam. Procenty panu będę płacił, a jak czego się dorobię, to ratami spłacę.
Józef szeroko otworzył oczy. Nie ulegało wątpliwości, że miał do czynienia z uczciwym człowiekiem, któremu ani przez chwilę nie przyszło na myśl szantażowanie przyszłego szwagra. Wstał i wyciągnął doń rękę:
— Panie Cześniak, proszę mi darować. Nie chciałem pana obrazić.
Cześniak podał swoją i bąknął:
— Nie każdy jest świnia, choć bywa bez chleba.
— Panie drogi, niech pan to weźmie jako poprostu prezent.
— Co to, to nie.
— Dlaczego?... No więc dobrze, to poślę czek Natce, jako podarek ślubny, tego mi pan nie zabroni?
— A, to już nie moja rzecz.
Józef wahał się chwilkę, podarł czek i wypisał nowy na okrągłe dziesięć tysięcy. W tym miesiącu z samej kokainy otrzymał dwanaście. Niech sobie mają.
Nacisnął dzwonek i kazał Piotrowi poprosić panią Bulkowską.
— Ciociu — zaczął — otóż doszliśmy z panem Cześniakiem do porozumienia. Ponieważ on nie chce nic przyjąć, więc pozwolę sobie wręczyć cioci ten papierek dla Natki na prezent ślubny. Za tym papierkiem w banku wypłacą dziesięć tysięcy złotych.
— Jesssusss, Maryja! — jęknęła pani Michalina.
— Otóż tak. Z tego niech użyją na warsztat ile trzeba. Reszta przyda się im na urządzenie się po ślubie.
— O, Boże drogi, jakże ja mam dziękować! Takie pieniądze!
— Niech ciocia nie dziękuje. Ja mam dla siebie zadużo, a wy jesteście moje najbliższe krewne. Niech ciocia powie Natce, że jej winszuję takiego zacnego i uczciwego człowieka, jak jej mąż. W dzisiejszych czasach to rzadkość.
— Zbyt pan łaskaw — skłonił się Cześniak.
— Nie, panie, nie zbyt. I powiem panu, że ile razy potrzebna panu będzie pożyczka, poręczenie, czy żyro na wekslu, zawsze może pan na mnie liczyć.
— Bardzo dziękuję.
— Ale ja mam też jeden warunek. Z tego co oboje macie można wychować syna, ale trudno go będzie kształcić. Otóż ja chcę wziąć na siebie koszty jego nauki. Sprowadzicie go, oczywiście, do siebie, Prawda?...
— No pewno, bo jakże?
— Tedy trzeba go oddać do szkół. Ile on ma lat?
— A no na świętego Michała będzie mu dziesięć — obliczyła ciotka Michalina
— Dziesięć? Więc trzeba go oddać do gimnazjum. Chcę, żeby mój siostrzeniec wyszedł na ludzi. Tu już chyba pan nie będzie miał nic przeciw?

(D. c. n.).