Strona:PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
T. Dołęga-Mostowicz 88
Kiwony
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA.

— Pan Wojciech Cześniak? — zapytał, zaglądając do notatnika — z zawodu introligator?
— Tak jest, proszę pana — odpowiedział ten spokojnie.
Józef przygładził włosy, pobębnił palcami po stole i zaczął:
— Nie chcę wnikać w pobudki pańskich... hm... czynów, ani poruszać przyczyn, które dotychczas przeszkadzały panu w poniesieniu konsekwencyj, zgodnie z obowiązkiem moralnym i honorem mężczyzny. Biorę tu pod uwagę nienormalny stan warunków, jakie stwarza wojna. Obecnie pragnę tylko usłyszeć od pana, czy gotów jest pan spełnić swój obowiązek?
Cześniak spojrzał z nieufnością na panią Bulkowską i powiedział:
— Toć przecież pisałem.
— Pisał, pisał, Józieczku — potwierdziła pani Michalina.
— Czy nie zechce pan jednak powtórzyć mi, jakie jest pańskie stanowisko w tej wysoce przykrej sprawie?
— Co team za stanowisko, proszę pana, — wzruszył ramionami Cześniak — powiedziałem, że ożenię się, jak tylko będę miał z czego utrzymać żonę i syna i ożenię się. Niech pan nie myśli, że mi przyjemnie, że mój syn cudze kąty wyciera.
— Ile panu potrzeba, by mógł pan dać im utrzymanie?
— Mnie tam nic nie potrza. Przyjechałem i przyszedłem tu z matką do pana, bo matka mi pisała, że pan chce nam pomóc.
— Z przyjemnością pomogę — zapewnił Józef — proszę zatem powiedzieć jakiej kwoty panu potrzeba?
Cześniak zamyślił się:
— A no... jeżeli jaki taki warsztat urządzić i lokal wynająć, to trzeba będzie z dziesięć tysięcy, a jeżeli odkupić, to może starczy i siedem.
— Zatem siedem tysięcy?
— No tak, a na początek przydałoby się z tysiąc na zakup materjałów.
Józef zmarszczył brwi:
— Wydaje mi się, że pan kalkuluje zbyt rozrzutnie. Po pierwsze lokal jest. Mieszkanie na ulicy Freta można zająć...
— Kiedy proszę pana...
O Proszę mi nie przerywać — ostro nań spojrzał Józef — otóż lokal na ulicy Freta jest. Urządzenie zaś introligatorni można kupić używane, sądzę, że jakieś dwa do trzech tysięcy. Co zaś dotyczy kapitału obrotowego jest on zbędny. Skoro będzie pan miał firmę, dostanie pan kredyt. Czy nie znajduje pan, że mam rację?
— Oczywiście, proszę pana. Można nawet jeszcze taniej urządzić się, ale nie można z tego żyć.
— Ciekaw jestem dlaczego?
— Bo zaczyna się od tego, że trzeba mieć klijentelę, a na Freta pies z kulawą nogą nie przyjdzie. Można wprawdzie chodzić po ludziach i szukać zamówień, ale nie mając porządnego warsztatu nic porządnie się nie da zrobić. Raz dadzą, a więcej nie. Konkurencja jest duża, pójdą do innego. Zaś co dotyczy kapitału na początek, to trzeba reklamę zrobić i temu owemu parę groszy wsunąć, czy to gdzie woźnemu, czy subjektowi, albo i na poczęstunek zaprosić. Tak mnie się patrzy.
— To pan chce całą fabrykę mieć? — ironicznie powiedział Józef. — To panie nie sztuka odrazu z dużemi pieniędzmi zacząć. Zacznij pan małą kwotą, a dojdź do dużego przedsiębiorstwa.
— Jak pan uważa. Ja jedno powiem. Jeżeli pan nam da tylko tyle, co pan mówił, to po kilku miesiącach, albo pan będzie musiał dołożyć i wciąż dokładać...
— Jakto ja będę musiał? — oburzył się Józef.
— Toż mówię albo pan będzie musiał, jeżeli będzie pan chciał nie dać siostrze ciotecznej z głodu zdychać, albo nic pan nie da. Sam z temi pieniędzmi się wyciągnę i dlatego po co je mam brać? I po co pan madawać? Te dwa, czy trzy tysiące przepadną, panu będzie się zdawało, że pan nam pomógł...
— Pierwszy raz słyszę — przerwał Józef. — To znaczy, że jeżeli wam wypłacę trzy tysiące, to wam zaszkodzę, a nie pomogę, co?
Cześniak rozłożył ręce:
— A no, na mój głupi rozum to tak. Bo ani żyć z tego, ani umrzeć. A do pana wciąż na żebry chodzić, to ja tego nie potrafię.
— Dziwni ludzie są na świecie — sarkastycznie westchnął Józef — robi się im, mówiąc poprostu, łaskę, a oni żądają trzy razy tyle.
— Za przeproszeniem pana — poczerwieniał Cześniak — nijakiej łaski tu mnie pan nie robi. Ja mam swój fach, a i z prostej roboty wyżyć potrafię. Więcej powiem, bo i ożenić się mnie nie trudno z panienką co będzie miała posag. Nie wymawiam, broń Boże, ale Natka grosza nie ma. Powtarzam, że nie wymawiam, ale małżeństwo to też spółka. Ja daję swój fach. A czy pan chce jej dać posag, czy nie, to pański interes.
— Słowem, jeżeli nie dam ośmiu tysięcy, to się pan z nią nie ożeni? Zostawi pan kobietę z dzieckiem?
Cześniak uśmiechnął się.
— Nie, panie, ożenię się i tak. Nie przyszedłem na panu nic wymuszać. Da Bóg, dochrapię się czego, to i ożenię się. Ale tak sobie myślę, że pan nie ma nijakiego pełnego prawa, żeby munie uczciwości uczyć.
— Wojteczku! Jesssusss, Maryja! — chwyciła go za rękaw pani Bulkowska.

— Dlaczegóż to nie mam prawa?! — huknął Józef.

(D. c. n.).