Strona:PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
T. Dołęga-Mostowicz 86
Kiwony
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA.

— I pan jest punktudany — pochylił głowę Swojski — punktualność, wbrew opinji pani Barbary, uważam wciąż za cnotę.
— Jakże się miewa pani Krotyszowa?
— Dziękuję panu, dobrze. Zakomunikowałem jej, że pan przyjechał i wyraziła nadzieję, że ją pan zechce wkrótce odwiedzić.
— Oczywiście, zrobię to w najbliższych dniach.
— Będzie panu rada. Więc jest pan zdania, że numer nie należy do najgorszych?
— Wyborny. A jak pan znajduje mój artykuł?
— Świetny — z przekonaniem powiedział Swojski — źródłowy, zajmujący, doskonały. Spodziewam się, że będzie pan tak dobry i do następnego coś napisze?
— Postaram się. Może o poglądach Słowackiego na demokrację?...
— Cudownie, ale chciałbym też pana namówić na coś ekonomicznego.
— Ekonomicznego? — zdziwił się Józef — ależ panie, ja się na tem nie znam.
— Jednakże coś może pan napisać. Nie musi to być nic specjalnego. Przypuśćmy... rzut oka na obecne położenie gospodarcze kraju, albo analiza bilansu handlowego. Dostarczę panu potrzebne materjały i proszę mi wierzyć, że wszystko pójdzie gładko.
— Oj — skrzywił się Józef — lepiej zamówić u któregoś z ekonomistów.
— Ależ panie — zaśmiał się Swojski — mnie nie o artykuł chodzi, lecz o pana.
— Jakto o mnie?
— No tak. Ponieważ pan zostanie prezesem zarządu Ligi Patrjotyzmu Gospodarczego. Zatem byłoby dobrze, gdyby pan coś napisał, coś związanego z zagadnieniami patrjotyzmu gospodarczego.
Józef przełknął kanapkę z kawiorem, wypił łyk Vermuthu i powiedział:
— Owszem, mogę ewentualnie napisać. Jednakże uważam, że w żadnym razie nie wypada, bym ja, w moim wieku miał obejmować prezesurę Ligi. Należałoby godność tę oddać jakiejś popularnej osobistości w poważnym wieku...
— Pan mnie nie zrozumiał — łagodnie przerwał Swojski — przewiduję szeroką organizację, na czele będzie stała Rada Główna i jej prezesem miał zostać jakiś minister, czy marszałek Sejmu, później idzie Zarząd pod pańskiem przewodnictwem, a następnie dyrekcja, której naczelnym dyrektorem ja pragnąłbym zostać.
— Pocóż tyle instancyj?
— Jakto po co? A tytuły?! Prezesi, wiceprezesi, sekretarze generalni... To bardzo zachęca ludzi. Zrobimy też zarządy wojewódzkie; koła powiatowe. Oczywiście, główny ciężar pracy spadnie na centralną dyrekcję. Reszta nic nie będzie miała do gadania. Zaś dyrekcją ja będę kierować podług wskazówek szanownego pana prezesa Zarządu.
Skłonił się Józefowi z czcią.
— Hm — zauważył ten — plan jest pomyślany mądrze. Mam jednak pewne objekcje...
— Zamieniam się w słuch.
— Widzi pan... Nie wiem czy to wypada, bym ja, będąc współwłaścicielem importowego domu handlowego, piastował jednocześnie prezesurę... instytucji zwalczającej import?...
— Och, pan wyolbrzymia swoje skrupuły. Nobel, który dorobił się miljonów na wywoływaniu wojen i uzbrajaniu przeciwników, ustanowił nagrodę pokojową i jego pamięć otoczona jest szacunkiem. Zresztą pańska firma nikogo nie namawia do nabywania wyrobów obcych, a że je sprowadza?... Gdyby pan się tem nie zajmował, zajmowaliby się inni. Lepiej tedy, że robi to pan, który jednocześnie z całą szlachetnością i zlekceważeniem osobistego interesu będzie zajmował się propagandą wyrobów krajowych. Zresztą czy zaraz wszyscy muszą wiedzieć, że pan jest współwłaścicielem „Polimportu“?
— No, jednak niektórzy wiedzą, a nie przyjazna nam część prasy może to wyciągnąć — westchnął nauczony doświadczeniem Józef.
— Myli się pan — zaoponował Swojski — ani Liga, ani my, ani nasz tygodnik nie ma wrogów i mieć nie będzie.
— Mam nadzieję, lecz naprzykład Piotrowicz?...
— Właśnie i o tem chciałem mówić — zaznaczył z naciskiem Swojski. — Chodzi o to, że pan Piotrowicz będzie mógł założyć pismo, jeżeli znajdzie kogoś, kto mu da na to pieniądze.
— Może znaleźć.
— Nie tak łatwo. Primo nikt dziś nie ma pieniędzy na zbyciu, po drugie mało kto zechce gotówkę zaangażować w najniepewniejszym interesie, jakim jest każde wydawnictwo przed założeniem.
— A jeżeli pomimo to namówi kogoś?
— Otóż to. I ja to przewidziałem. Jeżeli trudno namówić kogokolwiek do zaryzykowania większej sumy pieniędzy, to przyzna pan, że nic łatwiejszego, jak mu to odradzić, prawda?
— To jasne, ale trzeba wiedzieć... komu odradzać!
— Tak, jest pan przenikliwy — przyznał Swojski — trzeba wiedzieć komu? Dobrze jest zatem zbierać informacje z kim człowiek, zamierzający założyć pismo, styka się, w jakich środowiskach się obraca i jakie ma szanse. Jestem w tem szczęśliwem położeniu, że bez trudu dowiaduję się o tem. W naszym światku dziennikarskim żadna tajemnica nie da się dłużej utrzymać. Skoro się zaś wie, komu należy odradzać, nie trudno jest zastanowić się nad tem, kto ma to zrobić, czyim wpływom najłatwiej ten ktoś ulega. Tedy wziąwszy to wszystko uwagę mam wrażenie, że panu Piotrowiczowi nie tak łatwo uda się zrealizować swój zamiar. Właśnie przez wciąganie do władz Ligi Patrjotyzmu Gospodarczego osób, mogących wchodzić w rachubę uniemożliwimy ich zaangażowanie się w imprezie pana Piotrowicza, a ponieważ „Tygodnik Niezależny” z samego prawa inicjatywy stanie się organem Ligi, wszystkie materialne świadczenia skierują się do... jego kasy.

(D. c. n.).