Strona:PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
T. Dołęga-Mostowicz 5
Kiwony
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA.

Ciotka była gotowa.
— No, kochane dzieci — powiedziała nakładając kremowe mitynki — nie wiem, do której mnie tam zatrzymają. Od Skałkiewiczów zawsze trudno się wyrwać. W każdym razie herbatę wypijecie bezemnie... Nie będzie się wam nudzić? Co?...
— Broń Boże, mamusiu — odpowiedziała z przekonaniem Natka.
— No to dowidzenia, kochane dzieciaki, dowidzenia, a może i dobranoc, bo pewno dość późno wrócę.
— Dobranoc cioci.
Odprowadzili staruszkę do drzwi i stali chwilę cicho, przysłuchując się jej krokom na schodach.
Natka wyciągnęła w ciemności rękę i natrafiła na ramię Józka. Zwolna przyciągnęła go do siebie i przylgnęła doń całem ciałem.
— Józek..
— Czekaj, Natka, ciocia może wrócić...
— Nie wróci — wyszeptała mu do samego ucha ocierając policzek o jego nos.
— Czekaj, cicho! Przecie mogła zapomnieć coś i wróci.
— Więc zamknę drzwi na łańcuch.
Józef poszedł do salonu i usiadł na swojej kozetce. Natka nareszcie założyła łańcuch. Ulokowała się tuż przy chłopcu i zarzuciła mu rękę na szyję. Zawsze tak był trochę zażenowany i nieruchawy, lecz Natka miała na to swój sposób: łaskotki. Te łamały niezawodnie tak zwane pierwsze lody.
Następnie nasunęły się obawy wygniecenia munduru. Niepotrzebny już, ale zawsze szkoda. Sukienka tem większej wymagała pieczołowitości, że była jeszcze niemal nowa, w gorsecie zaś łatwo połamać fiszbiny. Tem większego poszanowania wymagał piękny czerwony plusz kozetki, o którym wiadomo, że najbardziej niszczy się od obuwia.
Ostatecznie firanki są gęste, a między sobą niema powodu wstydzić się oszczędzania ubioru i mebli, w czasach, kiedy o każdy grosz tak trudno.
Argumenty natury ekonomicznej mają tę zaletę, że natychmiast trafiają do przekonania ludziom rozsądnym. To też, po usunięciu z terenu działań przedmiotów wartościowych, a mogących ulec uszkodzeniom, uznano z kolei, że flanelowa matinka również nie jest wskazana już ze względów czysto higienicznych, bo: raz — na taki upał, i dwa — jest bardzo wytłuszczona.
Płótno i batyst nie zostały poddane programowi oszczędnościowemu, gdyż w niczem nie należy przesadzać, a tak łatwo przez zbędną dbałość o rzeczy mniej cenne przyczynić się do strat w znacznie kosztowniejszych.
Na zegarze ściennym wybiła dziesiąta. Przez otwarte okno i rozsunięte firanki wpłynęła fala ożywczego wieczornego chłodu i smuga księżyca.

Do herbaty było dwanaście ciastek, nie licząc bułek i wędliny. Pomimo początkowo szczerych zamiarów zostawienia czegokolwiek ciotce na wypadek, gdyby wróciła od Skałkiewiczów głodna, sprzątnęli wszystko bez reszty, młodość bowiem ma swoje prawa.

ROZDZIAŁ II.

Od samego rana był straszny gwałt. Przyszła depesza od pani Domaszkowej, że przyjeżdża najbliższym pociągiem.
Natka biegała na dworzec Wiedeński dowiedzieć się, kiedy przychodzi pociąg z Koluszek. Ciotka Michalina nolens volens zabrała się do przygotowania pokoju panny Pęczkowskiej dla matki Józefa.
— Jesssus, Maryja, jak ja sobie dam radę z tem wszystkiem! — wołała co chwila, przerywając tem soobie opowiadanie o przyjęciu u Skałkiewiczów.
Józef słuchał tego jednem uchem, znowu zajęty swoim projektem mechanicznej polewaczki.
Przed południem przyszedł Buszel. Miał nerwowe oczy i strasznie ziewał.
— Popiliśmy się wczoraj — mówił — na glanc. Malinowski rozchorował się i co trzy kroki jechał nad morze.
— A gdzie byliście.
— Gdzieśmy nie byli! Zaczęło się od budy Grubego, później u Lija...
— Ooo! — zdziwił się Domaszko.
— Bracie — z miną starego hulaki zaśmiał się Buszel — po osiem rubli na twarz pękło.
— Po osiem rubli! Patrzcie-no! A wszyscy byli?
— Gdzież tam! Jeziorkowski nie przyszedł, Lewandowiec, Jegorow, zaraz... Wasilkiewicz, Czubek... Ale!... Wszyscy frajerzy zostali w domu.
— Ja nie mogłem — usprawiedliwiał się Domaszko — matka dziś przyjeżdża.
— Perkowski zwiał, proszę ciebie, a w końcu my zostaliśmy we trójkę: ja, Borkiewicz i Sulimczyk i wiesz co?
— No?
Buszel dokończył tajemniczym szeptem:
— Pojechaliśmy dryndą na Stalową do Waksowej! Nie możesz sobie wyobrazić! Dziewczynki!... Fiu... Fiu... palce lizać.
Józef wzruszył ramionami:
— Sprzedajne kobiety.
— Więc co? Eee... nie rżnij moralisty, ksiądz prefekt ci się kłaniał. (D. c. n.).