Strona:PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
T. Dołęga-Mostowicz 4
Kiwony
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA.

— Nie... tak sobie.
Stanął przed oknem i odrócony do niej tyłem dorzucił:
— A wiesz spotkałem starszego Kurkowskiego z tą rudą chórzystką.
Nic nie odpowiedziała więc dodał:
— Jechali gumami w Aleje.
— Głupiec — zirytowała się nareszcie Natka.
Zerknął na nią i zobaczył, że zarumieniła się ze złości.
Chciał jej dopiec.
— Ta chórzystka jest bardzo ładna.
— Odczepże się odemnie z tą małpą! — zawołała rzucając noże i widelce na stół.
Józef uśmiechnął się jadowicie:
— Prawdopodobnie pójdę na bibę z kolegami — zaczął lekko — w gruncie rzeczy bardzo mnie namawiali.
Znieruchomiała:
— Jakto pójdziesz?
— Prawdopodobnie nogami.
— Przecież obiecałeś!
— I cóż z tego? Obiecałem, ale doszedłem do przekonania, że należy pójść. Matura raz w życiu się zdarza.
Nic nie powiedziała i dlatego odwrócił się.
Stała z talerzem w ręku, a w oczach miała łzy. Kąciki jej zagrubych warg opuściły się ku dołowi, duży biust podciągnięty gorsetem zaczął drgać i wogóle wyglądała tak bezradnie i nieszczęśliwie, a jeszcze gotowa się rozbeczeć.
Józef Domaszko, jako dorosły mężczyzna, miał dość poczucia rycerskości, by wiedzieć jak należy postąpić.
Podszedł do Natki i pocałował ją w czoło:
— No, nie rozmazuj się, już dobrze, nie pójdę.
Oczekiwał wyrazu radości na jej twarzy, lecz Natka powiedziała obojętnie:
— Ja ciebie nie zatrzymuję, możesz iść. Jeżeli mnie nic nie kochasz, a wolisz wyrzucać pieniądze na hulankę, to idź. Proszę bardzo.
Nakryła do stołu i wyszła. Słyszał, że w kuchni sprzeczała się o coś z matką.
— A może jednak pójść? Skoro jej na tem nie zależy... Tylko, że wówczas floty na laskę nie starczy, a wszyscy chodzą z laskami...
Ciotka Michalina przyniosła dymiącą wazę i postawiła na środku stołu.
— No, dzieci — zawołała — siadajcie do tego, co Bóg dał.
Natka spojrzała na Józefa z pod oka i usiadła. On też zajął swoj miejsce. Przeżegnali się.
— Wie ciocia — odezwał się podmuchując w talerz — nie pójdę na oblewanie matury. Co tam! Obejdzie się cygańskie wesele bez marcepanów.
Ciotka pochwaliła to postanowienie i zaczęła wypytywać o gimnazjum, jak się odbyło rozdawanie świadectw, co mówili nauczyciele, czy dużo było gości.
Józef odpowiadał, nie wspomniał jednak o swoim wybryku. Przy kotletach ciotka Michalina zrobiła wysoce tajemniczy wyraz twarzy i wydobyła z szafki dużą butelkę:
— No — uśmiechneła się — w dniu tak uroczystym wypijemy sobie po kieliszeczku.
Było rzeczywiście nie więcej na dnie butelki bardzo słodkiego wiśniaku.
Po obiedzie obie z Natką musiały zabrać się do zmywania naczyń, bo przychodnia służąca Teofila dostała fluksji i przyszła tylko pokazać swoja obrzękłą twarz, pokrajała sobie cebulę w duże plastry i za radą ciotki Michaliny obłożyła tem policzek. Jeszcze ciotka musiała dać jej chustkę perkalową do obwiązania tego niezawodnego kompresu.
Józek siedział w salonie i rysował. Rysował plan od dawna wymyślonej przezeń wielkiej polewaczki do ogrodu w Terkaczach. Pomysł był zręczną kompilacją mechanicznej czerpaczki, jaką nieraz widział na Wiśle z ryciną z historji starożytnej, wyobrażającą egipskie żórawie do polewania pól wodą z Nilu.
Nowość polegała na samoczynnem przechylaniu się kubłów wprost do rynien. Jeżeli wuj Mieczysław zdecyduje się przedstawić ten projekt panu Hejbowskiemu, a pan Hejbowski pozwoli wziąć trochę żerdzi i desek, to Józef z łatwością skonstruuję tę machinę.
Ustawi się na brzegu stawu, da się konia do kołowrotu i cały ogród będzie mógł być polany w przeciągu niespełna godziny. A jeżeli w rynnach zrobi się dziurki, to wystarczy do całej roboty jeden człowiek.
Dziurek tych jednak Józef nie był jeszcze zupełnie pewny. Trzebaby zrobić model i sprawdzić, czy będzie z nich sikało choćby na łokieć, czy nie. Bo naprzykład te drzwi od wozowni, do których dorobił rolki popsuły się w ciągu tygodnia i tylko pan Hejbowski śmiał się z niego. To będzie niezawodne, bo żadnego smaru nie potrzeba.
Ciotka Michalina zdjęła swój turban i zaczęła się przebierać w aksamitną czerwoną suknię. Natka przyszła i zajrzała mu przez ramię:
— Co ty rysujesz?
— Nic, tak sobie.
Nie lubił pokazywać swoich projektów i wsunął rysunek pod stary numer „Biesiady Literackiej“. Na pierwszej stronie był portret królowej greckiej. Józef kilkoma pociągnięciami słówka dorobił jej wąsy i misterną hiszpańską bródkę, taką, jak u wuja Mieczysława. (D. c. n.).