Strona:PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
T. Dołęga-Mostowicz 3
Kiwony
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA.

Tylko, że Kurkowski jej nie zechce, on chodzi z taką rudą chórzystką z operetki, a Natka nie jest wcale ładna...
Wbiegł po stromych drewnianych schodach i zastukał do drzwi. Po chwili usłyszał człapanie pantofli i głos ciotki Bulkowskiej:
— A kto tam?
— To ja — odpowiedział, jak zwykle, wiedząc, że ciotka i tak nie czekając na to otwierała drzwi.
W twarz buchnął odór kuchni: — dziś na obiad kalafjory i kotlety z cebulką — skonstatował w duchu Józef i przełknął ślinę. Był głodny.
W przedpokoju było ciemno. Ciotka cofnęła się, jak zawsze do tak zwanego salonu i stamtąd zapytała swoim cieniutkim głosikiem:
— To ty Józieczku?
— No przecież ja. Ciocia otwiera drzwi, a gdyby to był bandyta?
— Złotko moje, pocóż ty takie rzeczy opowiadasz!
Wyszła do niego i wciągnęła go do salonu:
— A pokażże się! No patrzcie, to mi dorosły człowiek. Jesssusss, Maryja! A to twoja matura?! Rozwińże kochanie i pokaż, bo ja ręce mam w maśle... Boże drogi!...
Józef z uśmiechem wyższości rozwinął „atestat“, Ciotka Michalina nabożnie przyglądała się wielkiemu dwugłowemu orłowi, bogatym złoceniom i potężnej czerwonej pieczęci.
— Może cioci przynieść okulary?
— I tak, kochanie nie przeczytam, bo przecie rosyjskiego nie znam. Boże drogi! Pójdźże, niech cię uściskam! Niech ci powinszuję!...
Józef Domaszko odłożył ostrożnie papier i pochylił się do rąk ciotki. Ta jednak objęła go za szyję i ucałowała w oba policzki. Uderzył mu w nozdrza zapach octu, ciotka miała głowę owinięta ręcznikiem, z którego właśnie wydobywała się woń octu, najskuteczniejszego leku na migrenę. Z pod tego turbanu wymykały się wilgotne kosmyki siwych włosów, nadając bladej, a zaczerwienionej teraz od płyty kuchennej twarzy wygląd niemal komiczny.
Józef Domaszko nie zauważył tego. Kochał ciotkę za jej dobroć i tkliwość, jaką otaczała jego narówni z Natką, która przecież była jej rodzoną córką.
— Boże drogi, tak żałowałyśmy, że nie mogłyśmy pójść na tę uroczystość do gimnazjum, ale może to i lepiej, bo tam pewno bardzo komfortowe towarzystwo było, a my cóż? Natka sama mogłaby pójść w tej sukience w paski z hafcikami, ale samej nie wypadało, a mnie jak chwyciła migrena, Boże drogi, to ani rusz.
— To może ciocia i do Skałkiewiczów nie pójdzie? — zapytał z nadzieją w głosie.
Gdyby nie poszła, mógłby wypuścić się z kolegami. Natka nie miałaby celu zatrzymywania go w domu.
Jednakże ciotka Michalina szybko rozwiała jego nadzieje:
— Gdzież tam, Boże drogi! Jakby to wyglądało! Ani mowy niema? Z migreną, czy nie z migreną muszę iść. Nie dalej jak przed kwadransem była tu jeszcze Helka, żeby koniecznie na siódmą...
Z kuchni dobiegł ich uszy gwałtowny bulgot i syk.
— Jessssusss, Maryja! — załamała ręce ciotka Michalina — buljon wykipiał!
Drobnym krokiem poczłapała na miejsce katastrofy.
Józef zajrzał do pokoju sypialnego. Natki nie było. Oba łóżka, jej i ciotki, były już posłane. Jego pościel leżała zwinięta na kufrze.
Sypiał w salonie na kozetce. Trzeci pokój zajmowała panna Pęczkowska stara nauczycielka, daleka krewna nieboszczyka wuja Bukowskiego.
Właściwie teraz, kiedy panna Pęczkowska jechała na lato do Wielunia, mógłby sypiać w jej pokoju, ale ciotka Michalina uważała, że to nieładnie i nawet interwencja Natki nie pomogła.
Zresztą na te parę dni nie było warto. Pojutrze, albo może nawet i jutro przyjedzie matka i wyjadą na wieś.
Zaczął systematycznie zdejmować z bambusowej etażerki swoje książki i zeszyty. Książki można będzie sprzedać na Świętokrzyskiej. Wyciągnie się z tego ze trzy i pół rubla, a może trzy siedemdziesiąt pięć. Więcej nie dadzą. Słownika niemieckiego nie sprzeda. Na politechnice może się przydać.
Nigdy nikomu o tem nie mówił, ale postanowił stanowczo pójść na politechnikę.
Już w siódmej klasie, gdy brat Buszla inżynier od „Lilpopa“ zabrał ich do fabryki, postanowił zostać inżynierem.
To ma przed sobą przyszłość. Wciąż robią nowe wynalazki. Sam chciał nawet założyć w mieszkaniu dzwonki elektryczne, ale ciotka żałowała głupich dwóch rubli. Ludzie nie umieją iść z duchem czasu.
O trzeciej przyszła Natka. Przyniosła ciastka i jeszcze kilka paczek. Gdy otworzył jej drzwi, zaraz zapytała, czy ciocia idzie do Skałkiewiczów?
Nawet nie zainteresowała się jego maturą!
Dopiero, gdy wróciła z kuchni i zaczęłą nakrywać do stołu zapytała:
— No i cóż? Jakże tam było.
— Normalnie — wzruszył ramionami.
— Jesteś czegoś zły? — zauważyła. (D. c. n.).