Strona:PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
T. Dołęga-Mostowicz 20
Kiwony
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA.

Gościńcem dniem i nocą sunęły długie węże taborów, wlokły się kolumny artylerji, bezładnym marszem przechodziły pułki piechoty, idące z linji na odpoczynek i uzupełnienia.
Zadaniem „punktu“ było wykąpanie i zaprowjantowanie tych oddziałów.
Podczas, gdy żołnierze myli się w łaźni, oficerowie przesiadywali w kasynie, opowiadając o stanie rzeczy na froncie, popijając wódkę i narzekając na psie życie, na sztab, na rząd, na zmęczenie.
O tem mówiło się głośno.
Natomiast pocichu, w cztery oczy, opowiadano sobie, że cała główna kwatera jest w rękach niemieckich szpiegów, na których czele stoi sama cesarzowa, że tak dalej być nie może, że w Pitrze ludzie już myślą o tem, jak należy.
Józef nie dawał temu wiary, a nawet oburzał się na posądzanie imperatorowej, co już kwalifikowało się pod sąd poolwy. Pomimo to nie wyskakiwał z protestami, gdyż ogromna większość byłaby przeciw niemu.
Kiedy wlazłeś między wrony — powiada przysłowie — musisz krakać, jak i one.
A przysłowia są mądrością narodów.
Skąpo, ale przecież niemal stale przychodziły wieści z drugiej strony frontu. Przynosili je przeważnie jeńcy, również transportowani gościńcem i zaopatrywani na „punkcie“.
Od nich dowiedziano się, że w okupowanym kraju władze niemieckie już realizują państwo polskie, że w Warszawie rządzi Rada Stanu.
Pułkownik Rubowicz twierdził, że to wogóle jest łajdactwo niemieckie, Pastuszkiewicz utrzymywał, że cała ta Rada Stanu złożona jest ze zdrajców ojczyzny i monarchy i że zaraz po odebraniu Warszawy wszystkich ich należy natychmiast powiesić.
Domaszko wprawdzie nie był zwolennikiem tak radykalnej kary, jednakże w zasadzie zgadzał się z pułkownikiem, że to wstyd dla Polaków, że znaleźli się wśród nich tacy, którzy poszli razem z Niemcami i uformowali jakieś legjony, nie zważając na bratobójczy ich charakter.
— I to pomimo manifestu Mikołaja Mikołajewicza! — podkreślał Pastuszkiewicz.
Doktór Morgenblum uśmiechał się pod wąsem:
— Wszystko to niemiecka polityka. Mądra polityka.
— Tak — wzdychał pułkownik — cóż chcecie, Niemiec mądrzejszy jest od Słowianina, Niemiec małpę wymyślił! Ale my i tak ich pobijemy.
— Albo i nie — uśmiechał się doktór.
— Albo i nie — zgadzał się pułkownik.
W pierwszych dniach marca wrócił z Piotrogrodu Radosławski. Przywiózł dla Józefa pieniądze i list stryja, przywiózł i wiadomości nad wyraz niepokojące.
Żywioły nihilistyczne i antypaństwowe, korzystając z tego, że cała bohaterska armja zajęta jest obroną państwa, przystąpiły do urządzania rozruchów i buntów niby głodowych, chociaż jako żywo nikt nie słyszał jeszcze, żeby chociaż jeden człowiek z głodu umarł.
— Wszystko to niemiecka robota — zaopinjował pułkownik Rubowicz.
— Posłać na nich kulomioty i wyciąć buntowników co do nogi! — irytował się Pastuszkiewicz. — W takiej chwili! Kiedy my tu giniemy na froncie, kiedy ryzykujemy życie, a choćby tylko zdrowie, ani tam bunty urządzają!
Domaszko również był oburzony i, chociaż nie bardzo rozumiał dlaczego Pastuszkiewicz, który utył w ostatnich czasach, mówi o gniciu na froncie, przecież zgadzał się z nim zupełnie, a nawet dodał:
— Wszystko to do czasu! Cesarz ma dobre serce i dlatego przez palce na takie rzeczy patrzy, ale wreszcie i jeszcze cierpliwości zbraknie.
— Śmierć wewnętrznym wrogom! — ryknął pułkownik.
— Śmierć! Pod ściankę! — powtórzyli wszyscy podnosząc kieliszki z ambulatoryjnym spirytusem, wybornie zaprawionym piołunem przez doktora Morgenbluma.
— Niech żyje miłościwie nam panujący gosudar impierator Nikołaj Wtoroj! — zawołał Pastuszkiewicz.
— Niech żyje! — poderwali się na baczność i duszkiem wypili.
To pokrzepiło ich na duchu. Po kilku dalszych kolejkach stało się oczywiste, że bunty zostaną zgniecione, winowajcy pójdą na szubienicę, Niemcy i Austrjacy zostaną rozbici w „puchprach“ i że znowu można będzie spokojnie i wesoło żyć, jak Bóg przykazał.
Tak mijały dni. Aż pewnego wieczora, gdy siedzieli wszyscy u Pastuszkiewicza, wpadł bez czapki i w rozpiętej bekieszy blady, jak trup, pułkownik:
— Panowie! — zawołał i zabrakło mu tchu.
— Front przerwany! — jęknął Radosławski.
Pułkownik potrząsnął głową:
— Panowie... najjaśniejszy monarcha Mikołaj zrzekł się tronu.
Zapanowało głuche milczenie.
— Podpisał abdykację za siebie i za syna. Panowie! Co się dzieje!?...
— Hospodi pomiłuj — odezwał się ktoś z kąta.

(D. c. n.).