Strona:PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
T. Dołęga-Mostowicz 106
Kiwony
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA.

Oczywiście odwiózł ją do domu, pomógł wnieść walizy i zabierał się do odejścia, gdy go zatrzymała:
— Musi pan ze mną zostać. Jestem tak pełna wrażeń i tak wyspana, że nie wiedziałabym, co mam mam począć, gdybym była teraz skazana na samotność. Nawet mojej maleńkiej niema i pewno wróci późno.
Józef został.
Pani Krotyszowa opowiadała entuzjastycznie o swojej. podróży, lecz jej entuzjazm miał dziwnie spokojny timbre. Później zaczęła wypytywać Józefa o jego małżeństwo, a jej sposób pytań był taki jakiś bezosobisty, taki jakby teoretyczny, że Józef, sam nie wiedząc kiedy, zaczął się zwierzać ze swoich trosk i ze swego nieszczęścia.
Ponieważ zaś umysł pani Barbary należał do umysłów niedoścignionych w psychologizmie, zrozumiała odrazu Józefa, a co więcej — odczuła istotę jego tragedji.
— Widzi pani — zakończył — jak to źle być dobrym, przeciętnym człowiekiem, jak to źle związać swoje życie z życiem istoty z.... zasadami!
— Bardzo lubię Lusię — powiedziała: pani Krotyszowa — ona jest fizycznie niesłychanie apetyczna, ale... o ile pan sobie przypomina, ostrzegałam pana przed jej charakterem.
— O, tak, tak! — potwierdził — dobrze to pamiętam.
— W pospolitem znaczeniu tego słowa Lusia jest oczywiście inteligentna — ciągnęła pani Barbara — ale brak jej tej subtelności, dzięki której można znaleźć tyle wdzięku w fakcie posiadania mężczyzny bez charakteru. Jakież bogactwo możliwości! Ileż w jego wyczulonej i sugestjonującej się psychice możemy odnaleźć odzwierciadleń własnych myśli, ile parafraz naszych nastrojów. Trzeba tylko mieć w sobie trochę wyrafinowania...
A pani Barbara Krotyszowa miała tego wyrafinowania aż tyle, by wystarczyło na zaspokojenie jej w tym względzie wymagań. Jeżeli tedy saama tak trafnie umiała ocenić walory Józefa, Józef nie mógł niedocenić walorów pani Barbary.
To też gdy jej bardzo pachnące ręce znalazły się w pobliżu rąk Józefa, nastąpił uścisk porozumienia duchowego. Porozumienie zaś w jednej dziedzinie zwykło rozszerzać się i na dalsze. W danym wypadku nie nastąpiło nic, coby temu naturalnemu biegowi rzeczy stanęło na przeszkodzie.
Józef o drugiej po północy wracał do domu z uczuciem człowieka, który nareszcie odnalazł na świecie bratnią duszę i wprawdzie nie bratnie, lecz zato niemniej bliskie ciało.
Lusia jeszcze czytała w łóżku i pocałował ją na dobranoc, odnosząc fascynujące wrażenie popełnianego świętokradztwa.
Swojski nazajutrz „przyjechał“ i zjawił się na Starem Mieście, lecz już od progu, już z minki pokojówki wyczuł, że wchodzi tu w całkiem innym charakterze. Zachowanie się pani Barbary potwierdziło to bez pozostawienia żadnych wątpliwości.
Oczywiście o jakimkolwiek dramacie w tem rozstaniu nie mogło być mowy. Zresztą pani Krotyszowa bynajmniej nie zamierzała wyrzekać się towarzystwa Swojskiego, a oboje mieli dość zalet na to, by stać się przyjaciółmi.
Gdy tedy o oznaczonej godzinie siódmej przyszedł Józef i był zażenowany obecnością i swobodą Swojskiego, usłyszał:
— Nie szokuj się tem, mój Pepi, pan Swojski składa mi właśnie „listy odwołujące“ i pozostanie zawsze mile widzianym gościem, oczywiście póki się nie znudzi.
Swojski jednak nietylko nie nudził się, lecz był w doskonałym humorze. Ponieważ rozmowa zeszła na temat ogólnie zanikającego kulturalnego życia kraju wysunął nawet projekt otworzenia z salonu pani Barbary nowego, całkiem nowego ośrodka kultury.
— Organem tego nowego środowiska będzie „Tygodnik Niezależny“.
— Już jest organem Ligi Patrjotyzmu Gospodarczego — zauważył Józef.
— Cóż to szkodzi? Jedno nic przeszkadza drugiemu. Zbierzemy grupę uczonych, artystów, pisarzy, a nawet dyletantów, chodzących dotychczas luzem i pozbawionych wpływu na życie kulturalne. Każdy z nich chętnie do nas przystanie. Nazwiemy to — przypuśćmy — Zniczem Niezależnych....
— To źle brzmi — zauważyła pani Barbara.
— Więc Ogniskiem Wolnych, albo dla związania instytucji z pismem: Ogniskiem Niezależnych, co? Nikogo tu nic nie będzie bowiem obowiązywało, a będziemy mieli organizację, firmę, markę, głos! Co?
— Owszem, myśl jest słuszna — przyznał Józef.
— Otóż zgrupujemy kilkadziesiąt osób, wybierzemy nie zarząd, lecz dajmy na to Komitet Intelektualnej Więzi! Dobrze brzmi?
— Owszem.
— Otóż Komitet Intelektualnej Więzi Ogniska Niezależnych wybierze sobie prezesa i sekretarza, którymi powinni...
— Zaraz, zaraz, — przerwał Józef — a jak będzie brzmiał skrót z inicjałów? To jest bardzo ważne, bo czasami....
— Skrót? — Swojski wyjął notes i szybko napisał — Komitet Intelektualnej Więzi Ogniska Niezależnych... K. I. W. O. N.
— Kiwon!

(D. c. n.).