Strona:PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
T. Dołęga-Mostowicz 104
Kiwony
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA.

Pani Szczerkowska wzięła go za rękę.
— Niech się pan uspokoi, panie Józku. Jeżeli pan przyszedł do mnie, żeby usłyszeć, co sądzę o przyczynach nieporozumienia, jakie tkwi między wami, to niechże pan nie posądza mnie o zamiar potępiania pana. Wszystko to, co pan powiedział, jest słuszne. Jest słuszne z wyjątkiem jednego. Pan jest naprawdę człowiekiem o słabej woli, człowiekiem rezygnującym z walki na rzecz kompromisu, człowiekiem nie dość stanowczym i zbyt łatwo ustępliwym... to zaś w sumie składa się na... brak charakteru.
Józef opuścił głowę. Pani Szczerkowska mówiła dalej swoim dźwięcznym, pogodnym głosem, którego brzmienie zdawało się być równie przekonywujące, jak i treść wypowiedzianych. myśli.
— I cóż mam robić? — zapytał bezradnie.
— Nie znam pańskich możliwości, mój drogi. Mogę tylko powiedzieć, co zrobiłabym ja, gdybym się znalazła w takich warunkach.
— Ja bardzo kocham Lusię — powiedział, jakby zastrzegając się przed ewentualnością rozstania.
— Właśnie. Nie chąc utracić jej uczuć, pracowałbym nad sobą. To proste.
— Nad wyrobieniem charakteru? — zapytał.
— Naturalnie.
— W moim wieku? — podkreślił.
— Proszę pana. Powiedziałam, że nie znam pańskich możliwości. Jednak sądzę, że wiek tu nie odgrywa roli. Zacząć trzeba od uznania swoich braków...; Napije się pan herbaty?
— Z przyjemnością.
Pani Szczerkowska znikła za drzwiami, a Józef zaczął chodzić po pokoju.
— Absurd — wybuchnął — każdy człowiek ma swój charakter, ja mam swój. Jak można od kogokolwiek wymagać, by zmienił charakter?... Absurd.
Właśnie charakter stanowi o indywidualności człowieka. Jeżeli zatem Lusi jego charakter nie odpowiada, tedy wogóle nie może go kochać.
Gdy wróciła pani Szczerkowska, rozpoczął z nią rozmowę o tejże sprawie lecz z odwrotnej strony.
Czy nie byłaby taka dobra i nie spróbowała pomówić na serjo z Lusią? Przecie łatwiej Lusi pogodzić się z rzeczywistością, niż jemu zmieniać tę rzeczywistość. Lusia jest dość rozsądna, by jej to trafiło do przekonania.
— Bo gdybym nawet włożył najwięcej dobrej woli w zastosowanie rady wujenki, gdybym wyrzekł się, jak tego chce wujenka, siebie, gdybym nawet potrafił to zrobić, czy w rezultacie nie byłoby to tylko pozą, nieszczerą grą, komedjanctwem? Czy sama Lusia nie wolałaby wyrzec się tego rodzaju przemiany męża?
Pani Szczerkowska obiecała, że zaraz jutro rano wstąpi do Lusi i postara się otwarcie postawić kwestję.
Z tem Józef wrócił do domu.
Pomimo bardzo wczesnej pory Lusia już była w łóżku i udawała (napewno udawała!) śpiącą.
Samotnie zjadł kolację, wstał wcześniej niż zwykle i poszedł do biura. Około pierwszej zatelefonował na Wilczą, lecz powiedziano mu, pani Szczerkowskiej jeszcze niema. Został ją dopiero po drugiej.
— Tu Józef, dzień dobry, wujenko.
— Jak się pan ma. Jest pan pewno ciekaw, czy byłam u Lusi?
— Tak, wujenko.
— Otóż Lusia powiedziaał mi, że czuje się szczęśliwa.
— Tak powiedziała? — krzyknął.
— Tak.
— Więc już teraz nic nie rozumiem.
— Właśnie, mój drogi, pan tego nie rozumie, że Lusia za żadne skarby nie będzie się starała dzielić chociażby ze mną swojemi zmartwieniami. Owszem, przyznała, że doznała pewnych rozczarowań, ale nie wątpi, iż wkrótce zdoła się pogodzić z istniejącym stanem rzeczy.
— A nic nie mówiła o mnie?...
— Oświadczyła, że nic panu niema do zarzucenia.
— Absolutnie nic?
Podziękował pani Szczerkowskiej i położył słuchawkę:
— Panna z zasadami — zaśmiał się gorzko — woli sobie i mnie, woli nam obojgu zatruć życie swemi histerycznemi zasadami, niż... niż...
Ale właśnie żadnego „niż“ nie umiał znaleźć i to go rozżaliło jeszcze bardziej. W gruncie rzeczy to on jej nie mógł postawić żadnego zarzutu.
Był jeszcze jeden sposób — rozmówić się z nią samą. Szczerze, poprostu, otwarcie...
Przez szereg dni nosił się z tym zamiarem. Wreszcie pewnej niedzieli zdecydował się po śniadaniu na tę przykrą rozmowę.
— Czy możesz mi poświęcić kwadrans czasu? — zapytał.
— Owszem — odłożyła dzienniki i spojrzała nań zdziwiona — słucham....
— Prawdopodobnie przypominasz sobie rozmowę, jaką miałaś z wujenką. Otóż to ja prosiłem wujenkę, by z tobą pomówiła.
— Domyśliłam się tego już wtedy.

(D. c. n.).