Strona:PL Tadeusz Chrostowski-Parana.pdf/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wróciły do gniazda, a ja pośpieszyłem wydostać się z niebezpiecznego sąsiedztwa.

Z drzewa na drzewo z powagą i flegmą przenosiła się rodzina wyjców: stary brodaty patrjarcha zawieszał się na ogonie i, rozbujawszy się, chwytał gałąź sąsiedniego drzewa. Jak nakręcone automaty pozostali członkowie rodziny małpiej w tem samem miejscu i na tej samej gałęzi wykonywali pokolei te same ruchy. Obecność wyjców ucieszyła mię bardzo: będę mógł nasłuchać się dowoli ich oryginalnych koncertów. Jeszcze dalej, w głębinie ciemnego boru, ujrzałem gromadę czepiaków, małp, zwanych przez Brazyljan macaco[1] (Ateles); wpatrzywszy się baczniej w gęstwinę, dostrzegłem bystre, śledzące mię oczy, skręcające się wężowym ruchem ogony, poruszające się w zwinnych przegubach smukłe kształty tych niewielkich, ciemno zabarwionych małp. Ciekawość, jaka na mój widok ogarnęła te zwierzęta, była tak wielka, iż jęły spuszczać się coraz niżej po gałęziach, jakby w zamiarze przystąpienia na dany sygnał do generalnego ataku. Walka z seciną, chociażby niezbyt silnych, lecz niepomiernie zwinnych przeciwników nie uśmiechała mi się zbytnio, to też uważałem za właściwe rejterować pośpiesznie; czas jakiś małpy goniły za mną, nie dopuszczając się jednak żadnych nieprzyjaciel-

  1. Wym. makako.