Strona:PL Tadeusz Chrostowski-Parana.pdf/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozległe bagnisko, ciągnące się w pewnem oddaleniu od rzeki wzdłuż jej brzegów. Po nocy nie umieliśmy wyminąć miejsc grząskich, raczej przeciwnie brnęliśmy coraz głębiej. Wreszcie doszliśmy do przekonania, że tak iść dalej niepodobna, ugrzęźniemy w bagnie zupełnie. Lecz w tymże momencie towarzysz mój natrafił na jakiś płot, który nas zaprowadził do zagrody kolonisty, dokąd właśnie mieliśmy zamiar wstąpić po drodze.
Trafiliśmy zatem, lecz nie od drogi, tylko od strony rozległego bagniska. Pokrzepiwszy się „chimaronem“, ruszyliśmy dalej, pożegnani życzliwą przestrogą gospodarza:
— A bądźcie ostrożni, gdyż po drodze włóczy się dużo psów wściekłych.
Miałem w ręku tylko lufki od strzelby, reszta części składowych pozostała w bagażu, niezbyt więc uśmiechała się nam perspektywa spotkania psa wściekłego, którego w ciemnościach nie moglibyśmy wyminąć, to też towarzysz mój przezornie trzymał się za mną. Wędrowaliśmy długo, to potykając się o występujące korzenie, lub konary, to błądząc poomacku na skrętach drogi.
— Ileż to razy — przyszło mi wtedy do głowy — wypadnie mi błądzić po pustkowiach parańskich, po obcych drogach, wśród nieznanych ludzi? A jednak, nawet znosząc wszelkie niewygody, trudy i niebezpieczeń-