Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

po nie łapkę. I kto wie, przy owych stu tysiącach wycyganionych z jego pupilki („te z mojego ja zapłacę” — powiada niedbale Klara), podstolina wyda się może za cześnika?...
Wszystko to jest bardzo żywe, prawdziwe w każdem słowie i geście, i wiernie maluje obyczaj szlachecki, zwłaszcza z epoki rozkładu; co do artyzmu, co do wizji świata, Zemsta jest klejnotem jedynym w skarbcu komedjowym wszystkich literatur. Topnieję z rozkoszy, oglądając ją dobrze graną na scenie. Ale uważać ją, za autorem Przygód Benedykta Winnickiego, za „wzór poczciwości, szczęścia i cnoty” to mi się wydaje osobliwem nieporozumieniem. Jeszcze dziwniejsze wydaje mi się, że ktoś odważa się twierdzić, — i budować na poparcie tego twierdzenia jakże sztuczne konstrukcje, — że Fredro „chciał tu pokazać, jak pojmuje prawdziwą staropolszczyznę”! A już najdziksze, to widzieć w Zemście, jak tenże sam komentator, — „królewskie blaski przeszłości”. Co tu jest królewskiego? — królewska jest tu tylko poezja Fredry; reszta, to małe świństwa drobnych ludzi.
W apoteozie tego ponurego sarmatyzmu nasza nowa krytyka przelicytowała swoich poprzedników. Jeżeli Tarnowski, (który wielbił Fredrę niemal bez zastrzeżeń, ale w ocenie fredrowskiego świata znał proporcje, mocium panie), charakteryzując (1876) dwóch bohaterów Zemsty, powiadał, że, gdyby mieli stanowisko i siły potemu, cześnik „urażony, podniósłby rokosz jak Zebrzydowski o kamienicę”, a rejent, „jak Radziejowski, wyniósłby się chyłkiem i sprowadziłby Szwedów”, — to prof. Kucharski pisze, ni mniej ni więcej, że „Polska urosła z takich dwu sił i wartości: z połysku stali w ręku takich rębaczy jak Raptusiewicz, i z nieugiętej żelaz-