Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nej woli, skupionej w mózgu takich bajecznych głowaczy jak Milczek”.
To się nazywa podbijać bębenka! Skoro już tak daleko sięgać, sądzę, że z większem podobieństwem do prawdy możnaby powiedzieć, że Polska upadła przez takich ciemnych warchołów jak cześnik, który, jak był konfederatem barskim, tak samo mógł być konfederatem targowickim, i przez takich sobków, krętaczy i pieniaczy jak rejent, którego „bajeczna głowa” objawia się głównie rutyną w dostarczaniu fałszywych świadków („nie brak świadków na tym świecie” — artystycznie ten wiersz jest cudem nad cudy, ale czy nie przechodził nas zimny dreszcz, kiedy go wymawiał stary Rapacki?); słowem, upadła przez zapóźnienie się w tępej i zmurszałej szlachetczyźnie.
I dziwi mnie, że kiedy „przyszła kryska na Matyska” i kiedy, zdawałoby się, zaczęła się z takim impetem podjęta przez prof. Kucharskiego rewizja stosunku do świata fredrowskiego, wszystko skrupiło się — aż do zbytku — na jowialszczyźnie, a skończyło się apoteozą raptusiewiczostwa. Przecież to są dwie fizjognomje tej samej rzeczy; w czem życie cześnika, pędzone w towarzystwie Papkina i Dyndala, ma być godniejsze? Przez tę konfederację? Może i pan Jowialski zamłodu był w jakiej konfederacji? Kto go wie...
A konkluzja tych uwag? Jeśli nicuję tak wartość moralną tego minionego świata, to dlatego, że widzę pewne niebezpieczeństwo w stosunku do poety. Materjał życiowy, z którym związany jest nierozdzielnie artyzm Fredry, stanowi niemałą zaporę w tem aby ten artyzm przemówił w całej pełni do ludzi dzisiejszych. Uczyć ich, w jaki sposób cud sztuki zdolny jest przetworzyć w piękno przeciętną lub najlichszą