Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Nasi okupanci.djvu/051

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

loletnią kwarantanną, będzie nieskończenie trudniejniejszy do uzyskania niż owo katolickie »unieważnienie«, które każdy bogaty człowiek może dziś sobie przez adwokata konsystorskiego zafundować; że ujednostajnienie prawa małżeńskiego właśnie stanie się ochroną dla kobiety, którą dziś, zapomocą prostej zmiany religji, mąż może w każdej chwili rzucić i zostawić na bruku; że, w każdym wypadku, ustawa przedewszystkiem ma na względzie dzieci, których katolickie »unieważnienia« wogóle nie biorą w rachubę. Plecie się smalone duby o »małżeństwach lindseyowskich«, krzycząc w niebogłosy że »sam Lindsey« odwołał swoje poglądy w ostatniej książce; przyczem najwyraźniej nikt z piszących o tem nie widział na oczy owej ostatniej książki Lindseya (Życie niebezpieczne), która jest tylko rekapitulacją i wzmocnieniem jego poglądów, bynajmniej nie odwołaniem. (Ale co to zresztą ma do rzeczy?) Wkońcu — i to już szczyt humorystyki — kler występuje w obronie swoich owieczek, lamentując, że cywilna ustawa małżeńska... podroży śluby i obciąży ludność nowym podatkiem!!
Co tam zresztą argumenty! Grunt to obelgi, jakie wszystkie pisemka prowincjonalne, dzielnie w tem obsługiwane przez »KAP«, wylewają kubłami na komisję kodyfikacyjną, złożoną z »masonów i niedowiarków«, którzy »chcą zmusić Polaków do zaparcia się Boga i podeptania moralności chrześcijańskiej«; komisję, której »bezczelność i bewstyd« da się porównać tylko z Sowietami, i t. d.