Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marzenie i pysk.djvu/015

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

samobójstwem), który, mieszkając w Krakowie, taił swój nałóg przed żoną w ten sposób, że niby to wyjeżdżał w interesach, jechał wprost do spelunki z kuferkiem, i grał z rozkładem jazdy pod ręką, aby wiedzieć kiedy z rzekomego miejsca podróży ma wrócić do domu. Zwykle spóźniał się na kilka fikcyjnych pociągów: „Psiakr... kurjer z Tarnowa już przyszedł, no ale mam jeszcze osobowy” etc. — Pamiętam znów, jednego wieczora, rozmowa toczyła się o ślubie młodego lekarza, stałego bywalca spelunki, który tego dnia się ożenił i nazajutrz miał wyjechać z żoną na prowincję. Naraz zjawia się ów kompan we fraku, z bukiecikiem ślubnym. Zostawił żonę u rodziców, zaszedł do karciarni... pożegnać się. Od niechcenia siadł do baka, no i do rana przegrał wszystkie pieniądze, które mu teść dał na zapłacenie długów i na instalację. Przegrawszy ostatniego guldena, rozpłakał się i błagał, aby mu oddali pieniądze, bo inaczej sobie w łeb strzeli. Cóż było robić, wściekali się, wymyślali od szantaży, no i oddali mu prawie wszystko... A nuż sobie naprawdę w łeb strzeli, dochodzenie, skandal...
Ale pamiętam i mniej sielankowe epizody. Stary emeryt opanowany grą zaczął przychodzić codziennie na ferbla. Nazywano go patrjarchalnie „dziadzio”. Otóż, dziadzio cierpiał na padaczkę, — epilepsję — i prawie co wieczór miał parę ataków; ale w takiej formie, że nie spadał na ziemię, tylko tracił przytomność, oczy stawiał w słup, i siedział trzęsąc się na krześle. Trwało to parę minut, poczem odzyski-