Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marysieńka Sobieska.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Słodkie musiały być te strofowania z ust dziewiętnastoletniej ślicznej mateczki Sobieskiemu, który przez całe życie cierpiał może na niedosyt pieszczoty matczynej. Pani Teofila Sobieska była, zdaje się, z owych matek Spartanek, które wciąż mają na ustach owo: „polegnij, synku, polegnij“. Zresztą ta matka dość wcześnie i w dość tajemniczy sposób znika z życia syna. A w tym rycerzu jest, zdaje się, bardzo silna potrzeba pieszczoty, czułości. Ujrzymy później, już u hetmana Sobieskiego, wrażliwość niemal histeryczną, kiedy na przykład w obozie podhajeckim, na wiadomość o rzekomej chorobie Marysieńki, „paraliż mu u lewej ręki mierzynny palec naruszył“. W innym liście — także już jako hetman — będzie wymawiał Marysieńce, że „kiedy coś narzekał na Dwór i uskarżał się, a Wć. m. s. jeszcześ się ze mną sprzeczała, jam dopiero układłszy się, płakał niesłychanie, pierwszy raz uczynił się mnie żal Wci i poczęłaś mnie Wć obłapiać i wymier’zać z tego, perswadując abym się nie turbował. To kiedybyś Wć m. s. zawsze tak była czyniła, tobym się ja był miał za najszczęśliwszego na świecie człowieka“. To ciągłe domaganie się, żebranie pieszczoty byłoby nieraz u męża, u hetmana, u króla, rażące niemal brakiem godności, gdyby Sobieski nie zachował w nim czegoś dziecinnego, przetrwałego jak gdyby z nie zaspokojonych potrzeb wczesnej młodości. I teraz, w twardym życiu obozowym, od tej młodej kobiety dostaje szkaplerzyk, od niej listy macierzyńskie, żartobliwie gderzące, i stopniowo chorąży Sobieski, bez rodziny, bez matki — mimo że żyła jeszcze — w niej, w pani Marysieńce — zanim może jeszcze uświadomił sobie że ją kocha —