Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marysieńka Sobieska.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sarmatyzuje się wyraźnie: kazała sobie też zrobić staniczek „un peu z krymska zapięty na bakier“. Kończy się zaleceniem spalenia listu. Istotnie, zaczyna być ciepło.
To znów list melancholijny. Czuje się niedobrze, czeka rozwiązania, ma gorączkę. Wróciły bóle głowy, które ją tak nękały w poprzednich ciążach. Mąż w obozie, a ona tak zawsze boi się o niego, kiedy go nie ma w domu. Czuje się w otoczeniu nieprzyjaznym, „jak ptak na gałęzi“; wrogowie (pisze), chcieliby ją rozdzielić z mężem, uśmiercić ją, wydrzeć jej dziecko. A przecież wiadomo jest, że ona kocha męża! Tym serdeczniej garnie się do Sobieskiego; czuć, że on się staje owym bliskim człowiekiem, któremu pani Zamoyska ufa, na którym może polegać nawet w poważnych sprawach życiowych. Słowem, mimo że nie są to w ścisłym znaczeniu listy miłosne, są o wiele niebezpieczniejsze; na wszelkie sposoby — może bez jego wiedzy — miłość oplata nierozerwalnymi więzami młodego rycerza.
Ale kto wie, czy nie najczulsze struny trącała pani Zamoyska w jego sercu, kiedy, wiedziona instynktem kobiecym, uderzała w ton macierzyński. Jeden z listów rozpoczyna się od nagłówka: Mon cher enfant. Po czym następują żarciki niby mateczki wojennej, grające na tym synostwie. Pani Maria boi się, żeby jej wstydu nie przyniosło wychowanie takiego dziecka jak on. Że jest zanadto rozpustny, że go nie dosyć biła rózgą kiedy był mały. Jeżeli ją kocha, niech myśli o tym aby dać pociechę jej starości, żeniąc się: ale ona już traci nadzieję; boi się, że on będzie „toute sa vie un nic dobrego“.