Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marysieńka Sobieska.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bo widząc ich w kupie z JMPanem Wojewodą karesujących się, tym bardziej musiał na niedolę swoją westchnąć. Patrzyć nie podobna na ich tak wielkie i prawdziwe kochanie, a nie umierać. Tylko się cackają i cmoktają i ledwo zmrok idą się kłaść do łóżka. A on, zostawszy sam, myśli o tej, która od trzech tygodni jest w drodze, a on nie miał od niej żadnej wiadomości...
Jedna rzecz nas uderza, kiedy czytamy te listy, mianowicie, jak Sobieski, który wydaje się z daleka bohaterem tej szlacheckiej masy, jej najtypowszym reprezentantem, oddalił się od niej duchowo, i właśnie przez swoją miłość. Pogłębiła go, wysubtelniła, uczyniła go niemal innoziemcem w tym sarmackim kraju, wędrowcem zabłąkanym z Krainy Czułości. Zapewne, dzieli z bracią szlachtą życie obozowe, nawet te pijatyki, które są dla niego torturą; ale kiedy np. ma przyjechać do obozu brat Marysieńki, kawaler d’Arquien, „cale mi się go do obozu brać nie chce — pisze do żony — bo cóżby miał czynić „entre ces gens là?“. I sam Sobieski żyje w jakże odmiennym świecie wewnętrznym, jak go nieustanna myśl o Niej izoluje od ludzi! Ten rubaszny na pozór i tak towarzyski niegdyś szlachcic stał się od czasu swej miłości wielkim melancholikiem, samotnikiem; wzruszające jest czytać, jak on ciągle z obozu prosi Marysieńki, aby mu przysłała — farby do malowania. Ślubował nosić się czarno aż do jej szczęśliwego powrotu; ślubował, na jej intencję, dziewięć sobót pościć o chlebie i wodzie w oblężonym obozie. I kiedy ten obóz ułoży się wreszcie do snu, kiedy skołatana pierś hetmana może wreszcie odetchnąć na chwilę, wówczas zasiada w namio-