Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marysieńka Sobieska.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Życie obozowe... Smutnie ono się przedstawia, oglądane oczami nie dokochanego hetmana. Nieprzyjaciel jeszcze nie nadciągnął, ale jest tuż tuż; „żywot mój donosi żonie — tu taki: od świtu aż do południa słuchać różnych kłótni, plotek albo bajek: od południa aż do wieczora siedzieć u stołu a pić, a jeszcze niektórym i tego nie dosyć“...
Gdybyż tylko to! ale czegóż tam nie wycierpi: „o! jakich fakcji! o! jakich nieszczerości! o! jakich kłótni! o! jakich wymówek! wymówić, nie tylko wypisać nie podobna“... Sobieski czuje się na tym straceńczym posterunku straszliwie samotny; król, już zdecydowany abdykować, po śmierci żony o nic nie dba, wojska nie płaci bo nie ma z czego, pomocy żadnej ani obiecuje, jeszcze opowiada złośliwie, że oni tam w obozie sypiają do południa, gdy Sobieski czasem i trzech godzin snu nie zazna... Kiedy hetman donosi do Warszawy jak rzeczy stoją i jak realne jest niebezpieczeństwo, „szkoda doprawdy pisać: jedni nie dbają, drudzy nie wierzą“. Szlachta uważa całą historię z Tatarami za dywersję, umyślnie sprowokowaną po to żeby tymczasem wpuścić do Polski Kondeusza a z nim absolutum dominium; aż Sobieski musi do Warszawy kilku pojmanych jeńców posłać, aby pokazać, że to „prawdziwi, nie francuscy Tatarzy“. A znów poseł francuski opowiada publicznie, że nikt takich rzeczy nie pisze ani nie straszy, tylko Sobieski. „Umierać trzeba na złość ludzką“ — wykrzykuje hetman.
Pewnego dnia — było to jeszcze we Lwowie, ale już po wyjeździć Marysieńki — znów inne strapienie: przyjechała pani wojewodzina ruska (Jabłonowska), która mu daleko więcej żalu przydała niż pociechy: