Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marysieńka Sobieska.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

poczciwszy sposób Wci, że się Wć uwolnisz ode mnie, bo któż dłużej tak ciężką na tym świecie wytrwać może mękę?“.
Ilekroć ona daje do zrozumienia, że zezwala mu szukać pociechy gdzie indziej, on wybucha żalem, widząc w tym dowód jej obojętności i stale odrzuca tę carte blanche, obawiając się — jak jej tłumaczy naiwnie a jakże subtelnie zarazem — że gdyby ją zdradził, miłość jego i tęsknota zmalałyby może od tego, a zbyt mu są drogie...
Może to dlatego że studiując te listy robiłem równocześnie korekty z proustowskiej Miłości Swanna, ale faktem jest, że mi się te dwie miłości wciąż plotły z sobą i że, mimo różnice epok, temperamentów i okoliczności, nie tylko czułem w smutku naszego bohatera ten sam głęboki ton, tę falę liryzm, ale ustawicznie dostrzegałem w prostodusznych jego formułach coś z bezwiednej głębi proustowskiej introspekcji.
Taki był stan duszy Sobieskiego, wciąż liczącego na palcach, ile w czasie kilkoletniego małżeństwa z Marysieńką byli razem, a ile rozłączeni. Rozłączeni byli prawie ciągle od czasu gdy, na trzeci dzień po ślubie, pojechał się upędzać za Lubomirskim, ale wówczas, wśród kręcenia się i gonitwy wojsk na niewielkiej przestrzeni, młoda ich miłość raz po raz mogła się dopaść na jakimś postoju. Sobieski staje się prawdziwym poetą, gdy w jednym z listów wylicza niemal w rytmie melopei wszystkie stodoły, które kolejno dawały schronienie ich szczęściu. Potem, po kilku niezapomnianych tygodniach spędzonych razem, znów rozłąka...