Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/558

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A do jak ślicznej roboty wziąłem się do spółki! — zawołał Grubas. — Na nieszczęście nie udało się.
Kardyljak odprowadził Grubasa na bok.
— Czy istotnie interes jeszcze do zrobienia?
— Istotnie.
— Wiele za niego chcesz?
— Sto franków gotówką zaraz a jeżeli rzecz się uda, piątą część zysku dla mojej baby.
— Niezbyt drogo... zgoda! W układach tego rodzaju, które się często zdarzają, złoczyńcy dotrzymują wiernie słowa jedni drugim, gdyż inaczej, narażaliby się na niebezpieczeństwo, że oszukany wspólnik ich wyda.
— A masz czem zapłacić? — spytał Kulawy Grubas. Musisz mi dać zadatek.
— Oto masz — odpowiedział Kardyljak, odrywając guzik od kurtki, obdzierając go, z pokrycia i wyjmując z niego sztukę złota czterdziestofrankową.
— Któż u was tu starostą — zapytał Grubas.
— Szkielet.
Właśnie Szkielet wysłał był Barbillona na dziedziniec dla namówienia będących tam więźniów, żeby zaczęli głośny swar i tem zajęli uwagę dozorców, sam zaś z innymi, których czytelnik już zna, naradzał się w sali. Barbillon czatował na progu, aby w razie zbliżania się dozorcy ostrzec towarzyszów.
Szkielet, wyjmując fajkę z zębów, zapytał Grubasa:
— Czy znasz młodego człowieka nazwiskiem Germain, niebieskooczy, szatyn?
— Germaina? — krzyknął Grubas i na twarzy jego odmalowały się razem zdziwienie, nienawiść i gniew.
— Znasz go więc?
— Czy go znam! Przyjaciele to człowiek niebezpieczny, zjadł już niejednego! trzeba mu krwi puścić.
— Tak, tak, trzeba! — wołali więźniowie.