Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/380

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Powiedzże mi panna, jak ten protektor może pozwolić ci pozostawać tutaj? — zapytała markiza z pogardą, która w rażący sposób odbijała od pierwszych jej słów pełnych łaski i dobroci. — Jakim sposobem tu się panna dostałaś?
— Boże — odpowiedziała trwożliwie Gualeza, nie pojmując tak nagłej zmiany, — czyli panią czem obraziłam? Pani mówi tak surowo!
— Czy potrzeba, żebym ważyła każde moje sławo? Ponieważ chcę się zająć losem panny, sądzę, Że mogę zapytać się o to i owo.
Ledwie Klemencja wymówiła te słowa, już ich żałowała. Dodała więc znowu nieco łagodniej, żeby nagłą zmianą nie obudzić podejrzenia w Gualezie.
— Powtarzam, że doprawdy nie pojmuję, jak taki dobroczyńca mógł cię zastawić w więzieniu? jak powróciwszy na dobrą drogę, mogłaś być przytrzymana sama w nocy na ulicy? A chociaż nie mam innego prawa do twego zaufania, prócz chęci zrobienia ci dobrze, obiecuję ci raz jeszcze zachować tajemnicę, jeżeli mi ją powierzysz, i pomóc ci we wszystkiem, o ile tylko będę mogła.
Takim zwrotem markiza odzyskała stracone zaufanie Gualezy, która nawet wyrzucała sobie, że nie zrozumiała pani d’Harville.
— Przed trzema miesiącami — rzekła do Klemencji — pan Rudolf umieścił mnie o pięć mil stąd na folwarku. Sam mnie tam zawiózł i powierzył w ręce szanownej kobiety, którą kochałam jak matkę. Pani ta z proboszczem tamtejszym zajęli się serdecznie mojem wychowaniem.
— A pan Rudolf, czy często tam przyjeżdżał?
— Przez czas mego pobytu byłtylko trzy razy.
Klemencja nie mogła ukryć radości.
— I, kiedy przyjeżdżał, byłaś bardzo szczęśliwą?
— O! pani, więcej niż szczęśliwą, było to uczucie wdzięczności, uszanowania, uwielbienia, a nawet bojaźni,