Strona:PL Sue - Milijonery.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i przypatrujących się umieszczonemu nad nim portretowi.
Tu starzec, z nadzwyczajnym zajęciem podsłuchał następującą rozmowę:
— Czy widzisz Julko ten portret? — mówił do swojéj młodéj żony mężczyzna wzrostu silnego i twarzy otwartéj i przyjemnéj. — Jest to człowiek, który pewnie przed wielu innymi zasłużył sobie na niebo i szczęście wiekuiste, za to wszystko dobre jakie on wyświadczył.
— Jakim sposobem, mój Michale?
— Oto, dzięki temu człowiekowi, ja i wielu moich obecnych tu towarzyszy, mieliśmy tu przez pięć lat blisko robotę, robotę doskonale zapłaconą, nie ma się z czém taić, bo téż robota była staranna, a właściciel tutejszy chciał ażeby każdy był zadowolony. To wszystko moja Julko, tak ja jako i moi przyjaciele, winni jesteśmy temu zacnemu człowiekowi, którego pertret masz przed sobą, to jest pan Saint-Ramon. Dzięki jemu, przez cały ten czas, miałem ciągłą robotę, przy niéj i my i dzieci nasze mieliśmy porządne życie i jeszcze odłożyło się kawałek grosza do kassy oszczędności.
— Ale, Michale, wszakże to nie ten pan,